Ukoronowaniem mundialowego szaleństwa pierwszych trzech dni miało być spotkanie z ilością podtekstów przekraczającą jakiekolwiek miary, doprawioną bezwzględną rywalizacją o ledwie 2 miejsca dające awans z morderczej grupy i soczyście skropioną parnym, niemożliwym do zniesienia amazońskim klimatem. Ilu ekspertów wypowiadało się na temat tego spotkania, tyle nowych tez na przetrwanie anormalnych dla piłkarzy warunków się pojawiało, zarówno w jednym, jak i drugim obozie. I tak jak wielu przed mistrzostwami optowało za korzystaniem z defensywnych rozwiązań taktycznych, tak i w przypadku tego kluczowego starcia dominowały propozycje formacji raczej obronnych. Jak celnie i z niekrytą radością zauważa Michael Cox dla Guardiana, co zaobserwować można w przekroju prawie wszystkich spotkań turnieju, obie drużyny postanowiły skupić się na rozwinięciu swoich atutów niż zniwelowaniu zalet rywala. I tak Roy Hodgson na pozycji nr 10 umieścił stworzonego do szybkiej gry i przydatnego w kontratakach Sterlinga, a Cesare Prandelli zagęścił środek pola nie tylko korzystając z genialnego trójkąta De Rossi - Pirlo - Veratti, ale i dodając schodzącego do środka Marchisio oraz balansującego między pozycją ofensywnego pomocnika a skrzydłowego - Candrevę. Dla każdego coś dobrego. Z korzyścią i dla widowiska i dla obu zespołów.
W moim mniemaniu był to ofensywnie najlepszy mecz na tych mistrzostwach. Oba zespoły były bardzo bliskie ideału w spełnianiu swoich założeń taktycznych, a w grupie drużyn prezentujących dane atuty wczorajsi rywale byli jednymi z najlepszych w tym turnieju. Bo środek pola Squadra Azzurra to ścisła światowa czołówka a energią i młodością w ofensywie niewiele ekip dorównuje Anglikom. Tak bajeczne spotkanie, okraszone ponadprzeciętnej urody bramkami pobudza wyobraźnię. I zdecydowanie nakazuje oczekiwać kolejnych zachwytów.
Czynnikiem, który przeważył szalę meczu na korzyść Włochów była dyspozycja lidera ich zespołu. Błyskotliwy Pirlo, wsparty bardzo dobrym Verattim i wszędobylskim Marchisio, z odpowiednim zabezpieczeniem tyłów pod postacią De Rossiego, zdominował środek pola i w konsekwencji całe spotkanie. Zawodnik Juventusu z potencjalnym swoim następcą z PSG rozumieli się wyśmienicie i brak nacisku w dość wysokim ustawieniu Anglików wykorzystywali lawirując między rywalami i wymieniając ok. 1/3 podań całego zespołu. Poniżej zaznaczono podania, które trafiały do obu graczy.
Zagęszczenie jednego miejsca na placu gry pozwoliło na odciążenie prawej strony, na której świetnie współpracowali Candreva i Darmian. Co ciekawe, przed meczem to właśnie na nich wskazywano, jako na najsłabsze punkty w całym ustawieniu drużyny Prandelliego, szczególnie biorąc pod uwagę zaangażowanie ofensywne Bainesa oraz Rooneya. I jak się okazało, Anglicy sami sobie wytrącili możliwość wykorzystania tej słabości, choć nie należy ukrywać faktu, że obaj zawodnicy z Włoch zagrali dobre spotkanie. Wysokie ustawienie napastnika Manchesteru United i brak powrotu do obrony powodował przewagę w stosunku 2v1 graczy w błękitnych strojach nad Bainesem. Fakt, jednocześnie pozwalało to Anglikom na wyprowadzenie szybkiej kontry lewą stroną, co z resztą zaowocowało zdobyciem gola, ale ostatecznie z niedostatecznie zabezpieczonej pozycji świetnie dośrodkował później Candreva, pozwalając Balotelliemu na zdobycie gola.
Podania do Matteo Darmiana oraz ustawienie Rooney'a przy atakach Włochów
(via: Bartosz Gazda/taktycznie.net)
W przypadku włoskiego napastnika na pochwałę zasługuje na pewno zdobyta bramka i dobra praca w polu karnym, jednak widoczny był u niego brak aktywności w grze (ledwie 27 kontaktów z piłką) oraz nieudany balans na linii spalonego (aż 3 razy na pozycji spalonej). Nie lepiej zaprezentował się jednak Immobile (również 3 spalone i to w niecałe 20 minut), co sprawia, że to raczej czarnoskóry napastnik pozostanie opcją numer 1 w ataku.
Jak wspomniałem wcześniej, drużynie Lwów Albionu zabrakło lidera. Słusznie kreowany na niego Rooney raził nieskutecznością, która później przerodziła się we frustrację, czego przykładem było odebranie piłki szykującemu się do strzału Barkleyowi. Po zmianach przeprowadzonych przez szkoleniowca Anglików nie był już tak widoczny i aktywny, jak na początku meczu na lewym skrzydle. Źle to wpłynęło także i na Raheema Sterlinga, który stracił decydującą inicjatywę w szybkich atakach. Mimo to młody gracz Liverpoolu obok swojego partnera klubowego - Sturrigde'a, byli najlepszymi zawodnikami w ekipie Trzech Lwów.
Mimo, iż obu zespołom należą się słowa uznania za cudowne widowisko, to jednak Włosi udowodnili wyższość klasy i doświadczenia nad Anglikami. Spotkanie to okazało się także niezwykle intrygujące w kwestii kolejnych starć, także i z upokorzonym wczoraj Urugwajem. Oto najważniejsze pytania, nasuwające się po wczorajszym meczu:
1. Czy Urugwaj otworzy się w meczu z Anglią? Jeśli nie, to czy Anglicy zdolni będą prowadzić grę w tym spotkaniu?
2. W jakiej faktycznie dyspozycji jest Rooney i czy podoła mentalnie roli lidera na boisku?
3. W którym miejscu powinien być ustawiony?
4. Czy najmniej aktywny wczoraj Welbeck powinien zostać zastąpiony przez Lallanę lub Oxlade'a-Chamberlaina?
5. Czy wykorzystywanie tylko prawego skrzydła przez Włochów nie ograniczy wariantów ofensywnych w spotkaniu z Urugwajem?
6. Jak zatrzymać duet Pirlo-Veratti?
7. Czy w meczach z Kostaryką i Urugwajem, gdy Włosi będą nastawieni na kontrataki, Darmian również powinien grać tak wysoko?
8. Czy Darmian utrzyma miejsce w składzie po powrocie De Sciglio?
9. Czy mało mobilny Chiellini powinien grać na lewej stronie (mimo doświadczenia na tej pozycji wczoraj ewidentnie nie radził sobie ze Sterlingiem)?
A to zapewne i tak część pytań, które po wczorajszym meczu kotłują się w głowach ekspertów i kibiców obu drużyn.
I na deser, dwie ciekawostki z wczorajszego spotkania:
1. Najpierw niechlubna statystyka - dośrodkowania obu zespołów. Celnie - odpowiednio 4% i 13%. Choć i w tym szaleństwie jest metoda. Jedyne celne w obu przypadkach kończyły się golami.
2. 93,2% celności podań Włochów jest najlepszym wynikiem na Mundialach od roku 1966. Klasa.
Termin "Rumble in the Jungle", jak tytułowano to spotkanie, niechybnie przywodzi na myśl dramatyczne starcie Muhammada Aliego z Georgem Foremanem w Kinszasie w '74 roku. W przeciwieństwie do mrożącej krew w żyłach agresji tamtego starcia, mecz w Manaus był pokazem klasy, wyrafinowania i subtelności obu drużyn. A czujnie nad tym wszystkim panował człowiek, który nawet gdy nie dotyka piłki (przepuszczenie przy golu Marchisio) robi to z niedoścignioną gracją.
Jak prawdopodobnie każdą inną czynność życiową, nawet tak trywialną jak gaszenie światła w kuchni:
WL
"Wino jest jak Andrea Pirlo - im starsze, tym lepsze"