niedziela, 15 czerwca 2014

Piękno "Rumble in the Jungle"

Piękniejszy mundial trudno było sobie wyobrazić - nawet w pierwszym ze spotkań, w którym oczekiwaliśmy dwóch zespołów ukierunkowanych na dobrą organizację gry obronnej jako priorytet, zdarzyła się niespodzianka z najwyższej półki, a Kostarykańczycy znaleźli się nagle na ustach całego świata. Choć i Urugwaj przed spotkaniem bezsprzecznie był przeceniany, a niezdolność Suareza do gry w spotkaniu z Anglią pozbawia walczaków Tabareza szans na wyjście z grupy.

Ukoronowaniem mundialowego szaleństwa pierwszych trzech dni miało być spotkanie z ilością podtekstów przekraczającą jakiekolwiek miary, doprawioną bezwzględną rywalizacją o ledwie 2 miejsca dające awans z morderczej grupy i soczyście skropioną parnym, niemożliwym do zniesienia amazońskim klimatem. Ilu ekspertów wypowiadało się na temat tego spotkania, tyle nowych tez na przetrwanie anormalnych dla piłkarzy warunków się pojawiało, zarówno w jednym, jak i drugim obozie. I tak jak wielu przed mistrzostwami optowało za korzystaniem z defensywnych rozwiązań taktycznych, tak i w przypadku tego kluczowego starcia dominowały propozycje formacji raczej obronnych. Jak celnie i z niekrytą radością zauważa Michael Cox dla Guardiana, co zaobserwować można w przekroju prawie wszystkich spotkań turnieju, obie drużyny postanowiły skupić się na rozwinięciu swoich atutów niż zniwelowaniu zalet rywala. I tak Roy Hodgson na pozycji nr 10 umieścił stworzonego do szybkiej gry i przydatnego w kontratakach Sterlinga, a Cesare Prandelli zagęścił środek pola nie tylko korzystając z genialnego trójkąta De Rossi - Pirlo - Veratti, ale i dodając schodzącego do środka Marchisio oraz balansującego między pozycją ofensywnego pomocnika a skrzydłowego - Candrevę. Dla każdego coś dobrego. Z korzyścią i dla widowiska i dla obu zespołów.

W moim mniemaniu był to ofensywnie najlepszy mecz na tych mistrzostwach. Oba zespoły były bardzo bliskie ideału w spełnianiu swoich założeń taktycznych, a w grupie drużyn prezentujących dane atuty wczorajsi rywale byli jednymi z najlepszych w tym turnieju. Bo środek pola Squadra Azzurra to ścisła światowa czołówka a energią i młodością w ofensywie niewiele ekip dorównuje Anglikom. Tak bajeczne spotkanie, okraszone ponadprzeciętnej urody bramkami pobudza wyobraźnię. I zdecydowanie nakazuje oczekiwać kolejnych zachwytów.

Czynnikiem, który przeważył szalę meczu na korzyść Włochów była dyspozycja lidera ich zespołu. Błyskotliwy Pirlo, wsparty bardzo dobrym Verattim i wszędobylskim Marchisio, z odpowiednim zabezpieczeniem tyłów pod postacią De Rossiego, zdominował środek pola i w konsekwencji całe spotkanie. Zawodnik Juventusu z potencjalnym swoim następcą z PSG rozumieli się wyśmienicie i brak nacisku w dość wysokim ustawieniu Anglików wykorzystywali lawirując między rywalami i wymieniając ok. 1/3 podań całego zespołu. Poniżej zaznaczono podania, które trafiały do obu graczy.


Zagęszczenie jednego miejsca na placu gry pozwoliło na odciążenie prawej strony, na której świetnie współpracowali Candreva i Darmian. Co ciekawe, przed meczem to właśnie na nich wskazywano, jako na najsłabsze punkty w całym ustawieniu drużyny Prandelliego, szczególnie biorąc pod uwagę zaangażowanie ofensywne Bainesa oraz Rooneya. I jak się okazało, Anglicy sami sobie wytrącili możliwość wykorzystania tej słabości, choć nie należy ukrywać faktu, że obaj zawodnicy z Włoch zagrali dobre spotkanie. Wysokie ustawienie napastnika Manchesteru United i brak powrotu do obrony powodował przewagę w stosunku 2v1 graczy w błękitnych strojach nad Bainesem. Fakt, jednocześnie pozwalało to Anglikom na wyprowadzenie szybkiej kontry lewą stroną, co z resztą zaowocowało zdobyciem gola, ale ostatecznie z niedostatecznie zabezpieczonej pozycji świetnie dośrodkował później Candreva, pozwalając Balotelliemu na zdobycie gola.



Podania do Matteo Darmiana oraz ustawienie Rooney'a przy atakach Włochów
(via: Bartosz Gazda/taktycznie.net)

W przypadku włoskiego napastnika na pochwałę zasługuje na pewno zdobyta bramka i dobra praca w polu karnym, jednak widoczny był u niego brak aktywności w grze (ledwie 27 kontaktów z piłką) oraz nieudany balans na linii spalonego (aż 3 razy na pozycji spalonej). Nie lepiej zaprezentował się jednak Immobile (również 3 spalone i to w niecałe 20 minut), co sprawia, że to raczej czarnoskóry napastnik pozostanie opcją numer 1 w ataku.

Jak wspomniałem wcześniej, drużynie Lwów Albionu zabrakło lidera. Słusznie kreowany na niego Rooney raził nieskutecznością, która później przerodziła się we frustrację, czego przykładem było odebranie piłki szykującemu się do strzału Barkleyowi. Po zmianach przeprowadzonych przez szkoleniowca Anglików nie był już tak widoczny i aktywny, jak na początku meczu na lewym skrzydle. Źle to wpłynęło także i na Raheema Sterlinga, który stracił decydującą inicjatywę w szybkich atakach. Mimo to młody gracz Liverpoolu obok swojego partnera klubowego - Sturrigde'a, byli najlepszymi zawodnikami w ekipie Trzech Lwów.

Mimo, iż obu zespołom należą się słowa uznania za cudowne widowisko, to jednak Włosi udowodnili wyższość klasy i doświadczenia nad Anglikami. Spotkanie to okazało się także niezwykle intrygujące w kwestii kolejnych starć, także i z upokorzonym wczoraj Urugwajem. Oto najważniejsze pytania, nasuwające się po wczorajszym meczu:

1. Czy Urugwaj otworzy się w meczu z Anglią? Jeśli nie, to czy Anglicy zdolni będą prowadzić grę w tym spotkaniu?
2. W jakiej faktycznie dyspozycji jest Rooney i czy podoła mentalnie roli lidera na boisku?
3. W którym miejscu powinien być ustawiony?
4. Czy najmniej aktywny wczoraj Welbeck powinien zostać zastąpiony przez Lallanę lub Oxlade'a-Chamberlaina?
5. Czy wykorzystywanie tylko prawego skrzydła przez Włochów nie ograniczy wariantów ofensywnych w spotkaniu z Urugwajem?
6. Jak zatrzymać duet Pirlo-Veratti?
7. Czy w meczach z Kostaryką i Urugwajem, gdy Włosi będą nastawieni na kontrataki, Darmian również powinien grać tak wysoko?
8. Czy Darmian utrzyma miejsce w składzie po powrocie De Sciglio?
9. Czy mało mobilny Chiellini powinien grać na lewej stronie (mimo doświadczenia na tej pozycji wczoraj ewidentnie nie radził sobie ze Sterlingiem)?

A to zapewne i tak część pytań, które po wczorajszym meczu kotłują się w głowach ekspertów i kibiców obu drużyn.

I na deser, dwie ciekawostki z wczorajszego spotkania:

1. Najpierw niechlubna statystyka - dośrodkowania obu zespołów. Celnie - odpowiednio 4% i 13%. Choć i w tym szaleństwie jest metoda. Jedyne celne w obu przypadkach kończyły się golami.


2. 93,2% celności podań Włochów jest najlepszym wynikiem na Mundialach od roku 1966. Klasa.

Termin "Rumble in the Jungle", jak tytułowano to spotkanie, niechybnie przywodzi na myśl dramatyczne starcie Muhammada Aliego z Georgem Foremanem w Kinszasie w '74 roku. W przeciwieństwie do mrożącej krew w żyłach agresji tamtego starcia, mecz w Manaus był pokazem klasy, wyrafinowania i subtelności obu drużyn. A czujnie nad tym wszystkim panował człowiek, który nawet gdy nie dotyka piłki (przepuszczenie przy golu Marchisio) robi to z niedoścignioną gracją.

Jak prawdopodobnie każdą inną czynność życiową, nawet tak trywialną jak gaszenie światła w kuchni:



WL



"Wino jest jak Andrea Pirlo - im starsze, tym lepsze"

piątek, 13 czerwca 2014

Neymarze, ratuj!

Trach! Piorun trafił Kanarka. I bezpodstawne byłoby mówienie, że był to grom z jasnego nieba, bo od pierwszych minut spotkania postawa Brazylijczyków nie dawała powodów do nadmiernego optymizmu. Neymar stał i przyglądał się całej sytuacji z pewnej odległości. Po straconym golu (pierwszym "swojaku" Canarinhos w historii Mundiali) swoim zwyczajem złapał się za boki i pomyślał: "To żeśmy sobie narobili ambarasu". Jednak w jego głowie, ani na chwilę, nie pojawiła się myśl świadcząca o jakimkolwiek zwątpieniu. Spojrzał tylko wymownie, to na Paulinho, to na Daniego Alvesa, zakasał rękawy i wziął się do pracy. Przejął mecz w swoje władanie i postanowił nie pozostawić żadnych wątpliwości.

Jednym meczem przeważył szalę rozsądzającą, jak wybitnym jest faktycznie piłkarzem i liderem reprezentacji. Od momentu utraty bramki sam jeden zapanował nad sytuacją na boisku. Nieprzyzwyczajony do tego stylu gry zarówno w reprezentacji, jak i w klubie, zmuszony był do częstego cofania się w okolice linii środkowej boiska, by wesprzeć bezradnych Luisa Gustavo i Paulinho. Ok. 1/3 podań, które trafiły do gracza z nr "10" na plecach, została przezeń przyjęta na własnej połowie, bądź w okolicach środka boiska. I to stamtąd zmuszony był dyrygować grą Canarinhos i to również tam znajdował więcej wolnego miejsca, niezbędnego do rozpędzenia się, by skutecznie przeprowadzić drybling. Najwierniejszym jego pomagierem okazał się Oscar, dzięki któremu możliwe było jakiekolwiek przejście drugiej linii Chorwatów, wykorzystując kombinacyjną grę, a nie bezsensowne i niecelne długie podania w strefę, gdzie zagęszczenie rosłych rywali było największe.

Z czasem, w drugiej części pierwszej połowy, gra skupiła się wokół jednego schematu - Neymar otrzymuje piłkę w środku pola, a dalej - niech się dzieje wola nieba jego. Bardzo mocno przypominało to postawę Messiego w wielu ważnych meczach Barcelony, gdy to Argentyńczyk musiał wyciągać swój klub z tarapatów. A, że młody Brazylijczyk miał okazję widywać taką sytuację dość często na treningach, skorzystał z wyniesionych nauk wyśmienicie. Wyśmiewano (całkiem słusznie z resztą) Jacka Gmocha, upierającego się w studiu, że Neymar to typowa "10" na boisku. Choć wiemy, że w większości meczów tak nie jest, gdybyśmy mieli go dziś przypiąć pod jedną z boiskowych pozycji, wybralibyśmy właśnie tą.

2 decydujące gole strzelone w mundialowym debiucie, 6 udanych dryblingów, 2 skuteczne odbiory na połowie rywala (w tym jeden świetny, z 65 minuty, na Corluce) i 2 kluczowe rzuty wolne wywalczone na 25 metrze od bramki przeciwnika. Do tego 4 oddane strzały (2 zablokowane, żaden niecelny) i najwięcej kontaktów z piłką na połowie rywala - możemy mówić o Oscarze, jako ważnym czynniku decydującym o wygranej (sprawiedliwości stało się zadość - świetny występ ukoronował golem), ale to Neymar był dzisiaj prawdziwym liderem na boisku i kluczem do zwycięstwa. Przed meczem porównywano go do Ronaldo na Mistrzostwach we Francji, jednak dziś bliżej mu było do Pelego, strzelającego decydujące gole w fazie pucharowej swego pierwszego turnieju w Szwecji w '58 roku.

Dziś po raz pierwszy los całego narodu spoczął na wątłych barkach młodego Neymara i on wyzwaniu podołał. Ciekawe, ile jeszcze razy podczas tego turnieju, będzie konieczna jego interwencja.

***

Paradoksalnie, dobrze się stało, że tak słaby mecz trafił się Brazylijczykom już na początku turnieju. Choć ostudziło to znacznie zapał społeczeństwa, oczekującego dziś pogromu na Arena do Sao Paulo, to pokazało to największe mankamenty gry zespołu Luisa Felipe Scolariego. Niezwykle skuteczny sposób na reprezentację gospodarzy znalazł w pierwszych minutach spotkania Niko Kovac, niechybnie nasuwając na myśl styl gry Atletico Madryt w zakończonym sezonie. Nie cofnęli się, wzorem innych rywali Brazylijczyków, lecz postawili bardzo skuteczne zasieki na obszarze całej swojej połowy. By dana taktyka okazała się skuteczna, co również udowodnili zawodnicy Simeone, nie może pozostawiać najmniejszego miejsca na błąd. A na nieszczęście Chorwatów, w oczy rzuciły się najmocniej dwa: brak asekuracji i słaba postawa Vrsaljko na lewej obronie oraz brak wytrzymałości pod koniec pierwszej połowy i drugiej części połowy drugiej (oj, dał się we znaki południowoamerykański klimat). I powstałe w ten sposób luki banda Neymara wykorzystywała z bezwzględnością.

Jak Chorwaci zneutralizowali brazylijskie zagrożenia na początku spotkania? Przede wszystkim cofnęli wszystkie formacje przed linię piłki, prowadząc aktywny pressing wysuniętych w systemie 4-4-2 Jelavicia oraz Kovacicia na rozgrywających: Luisie Gustavo oraz Paulinho. Ci, nie mając pomysłu na sforsowanie zasieków rywala podawali piłkę na skrzydła, gdzie, zgodnie z założeniami taktycznymi, ciężar akcji do przodu przesuwać mieli Dani Alves oraz Marcelo i stamtąd dostarczać piłki do ustawionych wyżej Neymara oraz Hulka. O ile gracz Realu starał się wywiązać ze swych zadań, jego partner ze strony prawej grał tragicznie - nie znajdując miejsca do rozpędzenia się z piłką, stawał się bezwartościowy. Razem z Paulinho byli zdecydowanie najsłabszymi ogniwami w drużynie Scolariego. Znając jednak zwyczaje selekcjonera, nie powinni obawiać się utraty miejsca w składzie, gdyż zgodnie z założeniem, powinni hartować się z każdym kolejnym meczem turnieju. Oby tylko popularny Felipao wyciągnął z tego spotkania właściwe wnioski.

***

Postawę sędziów pozostawiam bez komentarza - powracają niechlubne czasy mundialu na Dalekim Wschodzie. Wiedząc z autopsji, że rozliczenie oszustw jest praktycznie niemożliwe, zostaje nam modlić się, by okazji do mylenia się na korzyść gospodarzy było w tym turnieju jak najmniej.

I wierzę w Chorwację - tak wyrachowanego, ładnego i poukładanego futbolu w wykonaniu młodych i zdolnych nie widziałem już dawno. Wyjście z grupy gwarantowane.

Edit: Najlepiej charakter meczu przedstawił na swej okładce dziennik "La Gazzetta dello Sport" - "Więcej Neymara niż Brazylii".



WL


Król Neymar i jego świta

środa, 11 czerwca 2014

O życiu w cyklach czteroletnich

Wraz z pierwszym świadomym mrugnięciem powiek w dniu dzisiejszym zakończył się pewien cykl. Przeze mnie, przebyty w pełni świadomie i w całej swej długości po raz drugi. Istnieją jeszcze tacy, którym dane było przebyć każdy z dotychczasowych 19-stu. O czym sam przekonuję się na własnej skórze - każdy jest inny, wyjątkowy. Nie da się go porównać do żadnego innego cyklu, ni to w naturze, ni w religii. Wprawdzie cechuje go rytualność (rekord sprzedanych albumów Panini znów został pobity) i elementy mistycyzmu, jednak uczucia z nim związane są całkowicie nieprzewidywalne.

Każdy jest inny i jednocześnie nam najbliższy. Mniej lub bardziej wypełnia każdą chwilę i patrząc przez jego pryzmat, dostrzegamy przekrój całego naszego życia. Między innymi dlatego, że nie opuszcza nas nawet na sekundę i w emocjach z nim związanych kodujemy każdy istotny moment. W owych cyklach dorastamy, pokonujemy trudności życiowe, odnosimy nasze sukcesy i porażki. Więc doskonale pamiętam, że wiadomość o zwolnieniu Leo Beenhakkera przyjmowałem z ręką uwięzioną w gipsie. Zapytajcie mnie o to za lat 20 - założę się, że ani jeden szczegół mi nie umknie.

Dziś krąg zatacza kolejny z nich i zaskakuje mnie względność pojmowania jego długości. "Bo przecież 4 lata to szmat czasu"  - powiemy 14 lipca, z nostalgią żegnając XX Mundial i łapczywie spoglądając w stronę kolejnego, a jednocześnie, gdy pomyślimy dziś o 4 latach, które już za nami, zaskoczeni przyznamy, że ledwie zauważyliśmy, kiedy ten czas minął. To jeden z najważniejszych elementów piękna owych cyklów - czteroletnia długość to idealny okres. Nie za długi, by nie utracić jego magii oraz nie za krótki, by wyczekiwanie pozwoliło na emocjonalne oczyszczenie. 

Najbardziej bolesny dla tych, których pokonał w swych ostatnich dniach i których podczas święta zabraknie. Falcao, Reus, Ribery, Alcantara, Montolivo. Ha, i kto teraz nie przyzna racji, że czas jest przecież wartością względną - wskazówka sekund na ich zegarkach obracała się dużo szybciej niż chociażby na moim, gdzie manifestacyjnie wydłużała okres przeskoczenia na kolejną kreskę. I gdy w całym cyklu dni było prawie półtorej tysiąca, ostatecznie zabrakło chociaż 10.

Oczekiwanie dobiegło końca. Ostatni dreszcz emocji i niepewności przechodzi po moich plecach, a kartki notatek taktycznych i skarby kibica zaraz odejdą do lamusa, bo choć tyle czasu tracimy na "przygotowanie", życie i tak zakpi z nas po raz kolejny. Zakpi z 31 potężnych społeczności, wywyższając tylko tą JEDNĄ. 

Pozostałe nadzieję złożą w kolejnym cyklu. Niezależnie od wyniku, złoży ją każdy z nas. Bo każdy daje nową szansę i kto wie, czy nie ostatnią.

I rozpoczniemy kolejne 4 lata, które tak prawdziwie obrazują istotę egzystencji - wyczekiwanie, przygotowanie, święto.

Lecz stanie się to dopiero za miesiąc. Dziś celebrujmy piękno gry, dzięki której życie w cyklach irracjonalnie nabiera sensu.


WL