środa, 11 czerwca 2014

O życiu w cyklach czteroletnich

Wraz z pierwszym świadomym mrugnięciem powiek w dniu dzisiejszym zakończył się pewien cykl. Przeze mnie, przebyty w pełni świadomie i w całej swej długości po raz drugi. Istnieją jeszcze tacy, którym dane było przebyć każdy z dotychczasowych 19-stu. O czym sam przekonuję się na własnej skórze - każdy jest inny, wyjątkowy. Nie da się go porównać do żadnego innego cyklu, ni to w naturze, ni w religii. Wprawdzie cechuje go rytualność (rekord sprzedanych albumów Panini znów został pobity) i elementy mistycyzmu, jednak uczucia z nim związane są całkowicie nieprzewidywalne.

Każdy jest inny i jednocześnie nam najbliższy. Mniej lub bardziej wypełnia każdą chwilę i patrząc przez jego pryzmat, dostrzegamy przekrój całego naszego życia. Między innymi dlatego, że nie opuszcza nas nawet na sekundę i w emocjach z nim związanych kodujemy każdy istotny moment. W owych cyklach dorastamy, pokonujemy trudności życiowe, odnosimy nasze sukcesy i porażki. Więc doskonale pamiętam, że wiadomość o zwolnieniu Leo Beenhakkera przyjmowałem z ręką uwięzioną w gipsie. Zapytajcie mnie o to za lat 20 - założę się, że ani jeden szczegół mi nie umknie.

Dziś krąg zatacza kolejny z nich i zaskakuje mnie względność pojmowania jego długości. "Bo przecież 4 lata to szmat czasu"  - powiemy 14 lipca, z nostalgią żegnając XX Mundial i łapczywie spoglądając w stronę kolejnego, a jednocześnie, gdy pomyślimy dziś o 4 latach, które już za nami, zaskoczeni przyznamy, że ledwie zauważyliśmy, kiedy ten czas minął. To jeden z najważniejszych elementów piękna owych cyklów - czteroletnia długość to idealny okres. Nie za długi, by nie utracić jego magii oraz nie za krótki, by wyczekiwanie pozwoliło na emocjonalne oczyszczenie. 

Najbardziej bolesny dla tych, których pokonał w swych ostatnich dniach i których podczas święta zabraknie. Falcao, Reus, Ribery, Alcantara, Montolivo. Ha, i kto teraz nie przyzna racji, że czas jest przecież wartością względną - wskazówka sekund na ich zegarkach obracała się dużo szybciej niż chociażby na moim, gdzie manifestacyjnie wydłużała okres przeskoczenia na kolejną kreskę. I gdy w całym cyklu dni było prawie półtorej tysiąca, ostatecznie zabrakło chociaż 10.

Oczekiwanie dobiegło końca. Ostatni dreszcz emocji i niepewności przechodzi po moich plecach, a kartki notatek taktycznych i skarby kibica zaraz odejdą do lamusa, bo choć tyle czasu tracimy na "przygotowanie", życie i tak zakpi z nas po raz kolejny. Zakpi z 31 potężnych społeczności, wywyższając tylko tą JEDNĄ. 

Pozostałe nadzieję złożą w kolejnym cyklu. Niezależnie od wyniku, złoży ją każdy z nas. Bo każdy daje nową szansę i kto wie, czy nie ostatnią.

I rozpoczniemy kolejne 4 lata, które tak prawdziwie obrazują istotę egzystencji - wyczekiwanie, przygotowanie, święto.

Lecz stanie się to dopiero za miesiąc. Dziś celebrujmy piękno gry, dzięki której życie w cyklach irracjonalnie nabiera sensu.


WL


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz