niedziela, 15 czerwca 2014

Piękno "Rumble in the Jungle"

Piękniejszy mundial trudno było sobie wyobrazić - nawet w pierwszym ze spotkań, w którym oczekiwaliśmy dwóch zespołów ukierunkowanych na dobrą organizację gry obronnej jako priorytet, zdarzyła się niespodzianka z najwyższej półki, a Kostarykańczycy znaleźli się nagle na ustach całego świata. Choć i Urugwaj przed spotkaniem bezsprzecznie był przeceniany, a niezdolność Suareza do gry w spotkaniu z Anglią pozbawia walczaków Tabareza szans na wyjście z grupy.

Ukoronowaniem mundialowego szaleństwa pierwszych trzech dni miało być spotkanie z ilością podtekstów przekraczającą jakiekolwiek miary, doprawioną bezwzględną rywalizacją o ledwie 2 miejsca dające awans z morderczej grupy i soczyście skropioną parnym, niemożliwym do zniesienia amazońskim klimatem. Ilu ekspertów wypowiadało się na temat tego spotkania, tyle nowych tez na przetrwanie anormalnych dla piłkarzy warunków się pojawiało, zarówno w jednym, jak i drugim obozie. I tak jak wielu przed mistrzostwami optowało za korzystaniem z defensywnych rozwiązań taktycznych, tak i w przypadku tego kluczowego starcia dominowały propozycje formacji raczej obronnych. Jak celnie i z niekrytą radością zauważa Michael Cox dla Guardiana, co zaobserwować można w przekroju prawie wszystkich spotkań turnieju, obie drużyny postanowiły skupić się na rozwinięciu swoich atutów niż zniwelowaniu zalet rywala. I tak Roy Hodgson na pozycji nr 10 umieścił stworzonego do szybkiej gry i przydatnego w kontratakach Sterlinga, a Cesare Prandelli zagęścił środek pola nie tylko korzystając z genialnego trójkąta De Rossi - Pirlo - Veratti, ale i dodając schodzącego do środka Marchisio oraz balansującego między pozycją ofensywnego pomocnika a skrzydłowego - Candrevę. Dla każdego coś dobrego. Z korzyścią i dla widowiska i dla obu zespołów.

W moim mniemaniu był to ofensywnie najlepszy mecz na tych mistrzostwach. Oba zespoły były bardzo bliskie ideału w spełnianiu swoich założeń taktycznych, a w grupie drużyn prezentujących dane atuty wczorajsi rywale byli jednymi z najlepszych w tym turnieju. Bo środek pola Squadra Azzurra to ścisła światowa czołówka a energią i młodością w ofensywie niewiele ekip dorównuje Anglikom. Tak bajeczne spotkanie, okraszone ponadprzeciętnej urody bramkami pobudza wyobraźnię. I zdecydowanie nakazuje oczekiwać kolejnych zachwytów.

Czynnikiem, który przeważył szalę meczu na korzyść Włochów była dyspozycja lidera ich zespołu. Błyskotliwy Pirlo, wsparty bardzo dobrym Verattim i wszędobylskim Marchisio, z odpowiednim zabezpieczeniem tyłów pod postacią De Rossiego, zdominował środek pola i w konsekwencji całe spotkanie. Zawodnik Juventusu z potencjalnym swoim następcą z PSG rozumieli się wyśmienicie i brak nacisku w dość wysokim ustawieniu Anglików wykorzystywali lawirując między rywalami i wymieniając ok. 1/3 podań całego zespołu. Poniżej zaznaczono podania, które trafiały do obu graczy.


Zagęszczenie jednego miejsca na placu gry pozwoliło na odciążenie prawej strony, na której świetnie współpracowali Candreva i Darmian. Co ciekawe, przed meczem to właśnie na nich wskazywano, jako na najsłabsze punkty w całym ustawieniu drużyny Prandelliego, szczególnie biorąc pod uwagę zaangażowanie ofensywne Bainesa oraz Rooneya. I jak się okazało, Anglicy sami sobie wytrącili możliwość wykorzystania tej słabości, choć nie należy ukrywać faktu, że obaj zawodnicy z Włoch zagrali dobre spotkanie. Wysokie ustawienie napastnika Manchesteru United i brak powrotu do obrony powodował przewagę w stosunku 2v1 graczy w błękitnych strojach nad Bainesem. Fakt, jednocześnie pozwalało to Anglikom na wyprowadzenie szybkiej kontry lewą stroną, co z resztą zaowocowało zdobyciem gola, ale ostatecznie z niedostatecznie zabezpieczonej pozycji świetnie dośrodkował później Candreva, pozwalając Balotelliemu na zdobycie gola.



Podania do Matteo Darmiana oraz ustawienie Rooney'a przy atakach Włochów
(via: Bartosz Gazda/taktycznie.net)

W przypadku włoskiego napastnika na pochwałę zasługuje na pewno zdobyta bramka i dobra praca w polu karnym, jednak widoczny był u niego brak aktywności w grze (ledwie 27 kontaktów z piłką) oraz nieudany balans na linii spalonego (aż 3 razy na pozycji spalonej). Nie lepiej zaprezentował się jednak Immobile (również 3 spalone i to w niecałe 20 minut), co sprawia, że to raczej czarnoskóry napastnik pozostanie opcją numer 1 w ataku.

Jak wspomniałem wcześniej, drużynie Lwów Albionu zabrakło lidera. Słusznie kreowany na niego Rooney raził nieskutecznością, która później przerodziła się we frustrację, czego przykładem było odebranie piłki szykującemu się do strzału Barkleyowi. Po zmianach przeprowadzonych przez szkoleniowca Anglików nie był już tak widoczny i aktywny, jak na początku meczu na lewym skrzydle. Źle to wpłynęło także i na Raheema Sterlinga, który stracił decydującą inicjatywę w szybkich atakach. Mimo to młody gracz Liverpoolu obok swojego partnera klubowego - Sturrigde'a, byli najlepszymi zawodnikami w ekipie Trzech Lwów.

Mimo, iż obu zespołom należą się słowa uznania za cudowne widowisko, to jednak Włosi udowodnili wyższość klasy i doświadczenia nad Anglikami. Spotkanie to okazało się także niezwykle intrygujące w kwestii kolejnych starć, także i z upokorzonym wczoraj Urugwajem. Oto najważniejsze pytania, nasuwające się po wczorajszym meczu:

1. Czy Urugwaj otworzy się w meczu z Anglią? Jeśli nie, to czy Anglicy zdolni będą prowadzić grę w tym spotkaniu?
2. W jakiej faktycznie dyspozycji jest Rooney i czy podoła mentalnie roli lidera na boisku?
3. W którym miejscu powinien być ustawiony?
4. Czy najmniej aktywny wczoraj Welbeck powinien zostać zastąpiony przez Lallanę lub Oxlade'a-Chamberlaina?
5. Czy wykorzystywanie tylko prawego skrzydła przez Włochów nie ograniczy wariantów ofensywnych w spotkaniu z Urugwajem?
6. Jak zatrzymać duet Pirlo-Veratti?
7. Czy w meczach z Kostaryką i Urugwajem, gdy Włosi będą nastawieni na kontrataki, Darmian również powinien grać tak wysoko?
8. Czy Darmian utrzyma miejsce w składzie po powrocie De Sciglio?
9. Czy mało mobilny Chiellini powinien grać na lewej stronie (mimo doświadczenia na tej pozycji wczoraj ewidentnie nie radził sobie ze Sterlingiem)?

A to zapewne i tak część pytań, które po wczorajszym meczu kotłują się w głowach ekspertów i kibiców obu drużyn.

I na deser, dwie ciekawostki z wczorajszego spotkania:

1. Najpierw niechlubna statystyka - dośrodkowania obu zespołów. Celnie - odpowiednio 4% i 13%. Choć i w tym szaleństwie jest metoda. Jedyne celne w obu przypadkach kończyły się golami.


2. 93,2% celności podań Włochów jest najlepszym wynikiem na Mundialach od roku 1966. Klasa.

Termin "Rumble in the Jungle", jak tytułowano to spotkanie, niechybnie przywodzi na myśl dramatyczne starcie Muhammada Aliego z Georgem Foremanem w Kinszasie w '74 roku. W przeciwieństwie do mrożącej krew w żyłach agresji tamtego starcia, mecz w Manaus był pokazem klasy, wyrafinowania i subtelności obu drużyn. A czujnie nad tym wszystkim panował człowiek, który nawet gdy nie dotyka piłki (przepuszczenie przy golu Marchisio) robi to z niedoścignioną gracją.

Jak prawdopodobnie każdą inną czynność życiową, nawet tak trywialną jak gaszenie światła w kuchni:



WL



"Wino jest jak Andrea Pirlo - im starsze, tym lepsze"

piątek, 13 czerwca 2014

Neymarze, ratuj!

Trach! Piorun trafił Kanarka. I bezpodstawne byłoby mówienie, że był to grom z jasnego nieba, bo od pierwszych minut spotkania postawa Brazylijczyków nie dawała powodów do nadmiernego optymizmu. Neymar stał i przyglądał się całej sytuacji z pewnej odległości. Po straconym golu (pierwszym "swojaku" Canarinhos w historii Mundiali) swoim zwyczajem złapał się za boki i pomyślał: "To żeśmy sobie narobili ambarasu". Jednak w jego głowie, ani na chwilę, nie pojawiła się myśl świadcząca o jakimkolwiek zwątpieniu. Spojrzał tylko wymownie, to na Paulinho, to na Daniego Alvesa, zakasał rękawy i wziął się do pracy. Przejął mecz w swoje władanie i postanowił nie pozostawić żadnych wątpliwości.

Jednym meczem przeważył szalę rozsądzającą, jak wybitnym jest faktycznie piłkarzem i liderem reprezentacji. Od momentu utraty bramki sam jeden zapanował nad sytuacją na boisku. Nieprzyzwyczajony do tego stylu gry zarówno w reprezentacji, jak i w klubie, zmuszony był do częstego cofania się w okolice linii środkowej boiska, by wesprzeć bezradnych Luisa Gustavo i Paulinho. Ok. 1/3 podań, które trafiły do gracza z nr "10" na plecach, została przezeń przyjęta na własnej połowie, bądź w okolicach środka boiska. I to stamtąd zmuszony był dyrygować grą Canarinhos i to również tam znajdował więcej wolnego miejsca, niezbędnego do rozpędzenia się, by skutecznie przeprowadzić drybling. Najwierniejszym jego pomagierem okazał się Oscar, dzięki któremu możliwe było jakiekolwiek przejście drugiej linii Chorwatów, wykorzystując kombinacyjną grę, a nie bezsensowne i niecelne długie podania w strefę, gdzie zagęszczenie rosłych rywali było największe.

Z czasem, w drugiej części pierwszej połowy, gra skupiła się wokół jednego schematu - Neymar otrzymuje piłkę w środku pola, a dalej - niech się dzieje wola nieba jego. Bardzo mocno przypominało to postawę Messiego w wielu ważnych meczach Barcelony, gdy to Argentyńczyk musiał wyciągać swój klub z tarapatów. A, że młody Brazylijczyk miał okazję widywać taką sytuację dość często na treningach, skorzystał z wyniesionych nauk wyśmienicie. Wyśmiewano (całkiem słusznie z resztą) Jacka Gmocha, upierającego się w studiu, że Neymar to typowa "10" na boisku. Choć wiemy, że w większości meczów tak nie jest, gdybyśmy mieli go dziś przypiąć pod jedną z boiskowych pozycji, wybralibyśmy właśnie tą.

2 decydujące gole strzelone w mundialowym debiucie, 6 udanych dryblingów, 2 skuteczne odbiory na połowie rywala (w tym jeden świetny, z 65 minuty, na Corluce) i 2 kluczowe rzuty wolne wywalczone na 25 metrze od bramki przeciwnika. Do tego 4 oddane strzały (2 zablokowane, żaden niecelny) i najwięcej kontaktów z piłką na połowie rywala - możemy mówić o Oscarze, jako ważnym czynniku decydującym o wygranej (sprawiedliwości stało się zadość - świetny występ ukoronował golem), ale to Neymar był dzisiaj prawdziwym liderem na boisku i kluczem do zwycięstwa. Przed meczem porównywano go do Ronaldo na Mistrzostwach we Francji, jednak dziś bliżej mu było do Pelego, strzelającego decydujące gole w fazie pucharowej swego pierwszego turnieju w Szwecji w '58 roku.

Dziś po raz pierwszy los całego narodu spoczął na wątłych barkach młodego Neymara i on wyzwaniu podołał. Ciekawe, ile jeszcze razy podczas tego turnieju, będzie konieczna jego interwencja.

***

Paradoksalnie, dobrze się stało, że tak słaby mecz trafił się Brazylijczykom już na początku turnieju. Choć ostudziło to znacznie zapał społeczeństwa, oczekującego dziś pogromu na Arena do Sao Paulo, to pokazało to największe mankamenty gry zespołu Luisa Felipe Scolariego. Niezwykle skuteczny sposób na reprezentację gospodarzy znalazł w pierwszych minutach spotkania Niko Kovac, niechybnie nasuwając na myśl styl gry Atletico Madryt w zakończonym sezonie. Nie cofnęli się, wzorem innych rywali Brazylijczyków, lecz postawili bardzo skuteczne zasieki na obszarze całej swojej połowy. By dana taktyka okazała się skuteczna, co również udowodnili zawodnicy Simeone, nie może pozostawiać najmniejszego miejsca na błąd. A na nieszczęście Chorwatów, w oczy rzuciły się najmocniej dwa: brak asekuracji i słaba postawa Vrsaljko na lewej obronie oraz brak wytrzymałości pod koniec pierwszej połowy i drugiej części połowy drugiej (oj, dał się we znaki południowoamerykański klimat). I powstałe w ten sposób luki banda Neymara wykorzystywała z bezwzględnością.

Jak Chorwaci zneutralizowali brazylijskie zagrożenia na początku spotkania? Przede wszystkim cofnęli wszystkie formacje przed linię piłki, prowadząc aktywny pressing wysuniętych w systemie 4-4-2 Jelavicia oraz Kovacicia na rozgrywających: Luisie Gustavo oraz Paulinho. Ci, nie mając pomysłu na sforsowanie zasieków rywala podawali piłkę na skrzydła, gdzie, zgodnie z założeniami taktycznymi, ciężar akcji do przodu przesuwać mieli Dani Alves oraz Marcelo i stamtąd dostarczać piłki do ustawionych wyżej Neymara oraz Hulka. O ile gracz Realu starał się wywiązać ze swych zadań, jego partner ze strony prawej grał tragicznie - nie znajdując miejsca do rozpędzenia się z piłką, stawał się bezwartościowy. Razem z Paulinho byli zdecydowanie najsłabszymi ogniwami w drużynie Scolariego. Znając jednak zwyczaje selekcjonera, nie powinni obawiać się utraty miejsca w składzie, gdyż zgodnie z założeniem, powinni hartować się z każdym kolejnym meczem turnieju. Oby tylko popularny Felipao wyciągnął z tego spotkania właściwe wnioski.

***

Postawę sędziów pozostawiam bez komentarza - powracają niechlubne czasy mundialu na Dalekim Wschodzie. Wiedząc z autopsji, że rozliczenie oszustw jest praktycznie niemożliwe, zostaje nam modlić się, by okazji do mylenia się na korzyść gospodarzy było w tym turnieju jak najmniej.

I wierzę w Chorwację - tak wyrachowanego, ładnego i poukładanego futbolu w wykonaniu młodych i zdolnych nie widziałem już dawno. Wyjście z grupy gwarantowane.

Edit: Najlepiej charakter meczu przedstawił na swej okładce dziennik "La Gazzetta dello Sport" - "Więcej Neymara niż Brazylii".



WL


Król Neymar i jego świta

środa, 11 czerwca 2014

O życiu w cyklach czteroletnich

Wraz z pierwszym świadomym mrugnięciem powiek w dniu dzisiejszym zakończył się pewien cykl. Przeze mnie, przebyty w pełni świadomie i w całej swej długości po raz drugi. Istnieją jeszcze tacy, którym dane było przebyć każdy z dotychczasowych 19-stu. O czym sam przekonuję się na własnej skórze - każdy jest inny, wyjątkowy. Nie da się go porównać do żadnego innego cyklu, ni to w naturze, ni w religii. Wprawdzie cechuje go rytualność (rekord sprzedanych albumów Panini znów został pobity) i elementy mistycyzmu, jednak uczucia z nim związane są całkowicie nieprzewidywalne.

Każdy jest inny i jednocześnie nam najbliższy. Mniej lub bardziej wypełnia każdą chwilę i patrząc przez jego pryzmat, dostrzegamy przekrój całego naszego życia. Między innymi dlatego, że nie opuszcza nas nawet na sekundę i w emocjach z nim związanych kodujemy każdy istotny moment. W owych cyklach dorastamy, pokonujemy trudności życiowe, odnosimy nasze sukcesy i porażki. Więc doskonale pamiętam, że wiadomość o zwolnieniu Leo Beenhakkera przyjmowałem z ręką uwięzioną w gipsie. Zapytajcie mnie o to za lat 20 - założę się, że ani jeden szczegół mi nie umknie.

Dziś krąg zatacza kolejny z nich i zaskakuje mnie względność pojmowania jego długości. "Bo przecież 4 lata to szmat czasu"  - powiemy 14 lipca, z nostalgią żegnając XX Mundial i łapczywie spoglądając w stronę kolejnego, a jednocześnie, gdy pomyślimy dziś o 4 latach, które już za nami, zaskoczeni przyznamy, że ledwie zauważyliśmy, kiedy ten czas minął. To jeden z najważniejszych elementów piękna owych cyklów - czteroletnia długość to idealny okres. Nie za długi, by nie utracić jego magii oraz nie za krótki, by wyczekiwanie pozwoliło na emocjonalne oczyszczenie. 

Najbardziej bolesny dla tych, których pokonał w swych ostatnich dniach i których podczas święta zabraknie. Falcao, Reus, Ribery, Alcantara, Montolivo. Ha, i kto teraz nie przyzna racji, że czas jest przecież wartością względną - wskazówka sekund na ich zegarkach obracała się dużo szybciej niż chociażby na moim, gdzie manifestacyjnie wydłużała okres przeskoczenia na kolejną kreskę. I gdy w całym cyklu dni było prawie półtorej tysiąca, ostatecznie zabrakło chociaż 10.

Oczekiwanie dobiegło końca. Ostatni dreszcz emocji i niepewności przechodzi po moich plecach, a kartki notatek taktycznych i skarby kibica zaraz odejdą do lamusa, bo choć tyle czasu tracimy na "przygotowanie", życie i tak zakpi z nas po raz kolejny. Zakpi z 31 potężnych społeczności, wywyższając tylko tą JEDNĄ. 

Pozostałe nadzieję złożą w kolejnym cyklu. Niezależnie od wyniku, złoży ją każdy z nas. Bo każdy daje nową szansę i kto wie, czy nie ostatnią.

I rozpoczniemy kolejne 4 lata, które tak prawdziwie obrazują istotę egzystencji - wyczekiwanie, przygotowanie, święto.

Lecz stanie się to dopiero za miesiąc. Dziś celebrujmy piękno gry, dzięki której życie w cyklach irracjonalnie nabiera sensu.


WL


poniedziałek, 26 maja 2014

Czy to koniec "Wielkiej Piątki"?

To miał być jego rok. Każdy, najmniejszy element został poświęcony przygotowaniom do kolejnych turniejów wielkoszlemowych. Fakt, szczęścia w Australian Open miał co niemiara, choć część przeszkód musiał pokonać samodzielnie. I gdy zdążyliśmy już przemianować nadpobudliwego Stasia, rzucającego rakietami i kaleczącego siatkę, na Stanislasa - pełnoprawnego mistrza szlema i wreszcie spełnionego, prawie 30-letniego tenisistę... bańka prysła. I jak to w przypadku baniek bywa - zabrakło cierpliwości. 

Symboliczne gesty, które wskazywałem, pisząc (O TUTAJ!) o kluczu do sukcesu w Melbourne, nagle stały się nic nieznaczącą pantomimą. Jak przykro jest wskazywać brak cierpliwości i konsekwencji w poczynaniach tak doświadczonego zawodnika. A wydawało się, że wszystkie demony zostały już dawno za plecami. Byliśmy tego pewni ledwie 5 miesięcy temu. Nie, lepiej - miesiąc temu powtarzaliśmy australijską śpiewkę podczas mocno obsadzonego turnieju w Monako. A po drodze odprawił dość nieuprzejmie z kwitkiem Federera czy mączkowego wymiatacza - Ferrera. To wszystko układało się w, aż nazbyt, logiczny scenariusz. Stasiu Stanislas miał zawojować Paryż...

Wszak, turniejową "trójkę" otrzymuje się nie przez przypadek. 

"Nie mam pojęcia, dlaczego zagrałem tak zły mecz" - stwierdził lapidarnie Szwajcar w pomeczowym wywiadzie. Zbędna kurtuazja - sam doskonale znał przyczynę porażki. Gołym okiem mógł dostrzec ją każdy, oglądający spotkanie. A nawet jeśli ktoś mecz przeoczył - statystyki okazują się bezlitosne. 62 niewymuszone błędy w 4-setowym pojedynku, ledwie 54% punktów po pierwszym serwisie (a jak zabójczym punktem arsenału zagrań Szwajcara jest serwis, wiemy doskonale). 

Nie oszukujmy się - zabrakło wyrachowania, cierpliwości. Żadnym argumentem nie jest w tym przypadku brak ogrania czy ciężki rywal, dobrze radzący sobie na tej nawierzchni - jak to żałośnie musiałoby zabrzmieć w przypadku zawodnika nr 3 na światowych listach. Możliwość zrzucenia wszystkiego na dokuczającą ostatnio (m.in. w Madrycie i Rzymie) kontuzję pleców sam Szwajcar wykluczył zapewniając przed turniejem o swej pełnej gotowości. Czy to presja i brak opanowania czy nerwy po nieudanym pierwszym secie i ciężkim boju w drugiej partii? Pewnie już się nie dowiemy, jednak to w nich tkwi klucz do rozwiązania zagadki, bo od trzeciego seta na korcie królował już wyłącznie Hiszpan a Szwajcar coraz częściej kierował wzrok w kierunku kortu, nie radząc sobie z niesprzyjającym "momentum".

Jak to w takich sytuacjach bywa, nieuniknionym staje się nagle pytanie - "Co dalej?". Wimbledon rządzi się swoimi prawami, które raczej nigdy Wawrince nie sprzyjały - ostatni raz przebrnął przez drugą rundę 5 lat temu. Jeśli Stasiu pozbiera się i na powrót odnajdzie w sobie Stanislasa - może odpalić, a sukces będzie tym bardziej spektakularny (a przy okazji znacznie zyska nadszarpnięty dziś ranking). Jeśli nie... możemy stać się świadkami jednego z najszybszych upadków z tenisowego szczytu. 

"Muszę ponownie poskładać puzzle w całość. Jeszcze osiągnę ich [Djokovicia, Federera, Nadala] poziom." - dodał Wawrinka na koniec wywiadu.

 Kurtuazja? Znamy fakty, lecz jednocześnie jesteśmy świadomi, że jeśli ktoś ma nas jeszcze zaskoczyć w wąsko pojętej czołówce - to jest to właśnie on.

Ostatni raz zwycięzca z Australii nie przebrnął pierwszej rundy w Paryżu od 16 lat. Niby niedużo, ale takie przypadki liczymy na palcach jednej ręki.

Novak Djoković przed turniejem na kortach Rolanda Garrosa stwierdził, że "w tenisie doczekaliśmy się czasów panowania Wielkiej Piątki. Stan może czuć się jej pełnoprawnym członkiem".

Pięciu do brydża to faktycznie zbyt wielu.

WL



wtorek, 20 maja 2014

Najlepszych lig świata (bez Ligue 1) fakty i smaczki zebrane (Impresje weekendowe - 12) (cz.3)

Tak to już jest, gdy zapowiada się coś na konkretny termin - przeważnie wszystko sprzeciwia się dotrzymaniu go. Co ma jednak wisieć, nie zatonie, więc zapowiedziane podsumowanie La Liga i końcowe werdykty w Serie A przedstawiam z jednodniowym opóźnieniem.

***

Hiszpania:

- Mistrzem kraju, przerywając 9 letni duopol Realu i Barcelony, zostało Atletico. W ostatnim meczu, decydującym o losach tytułu, zawodnicy Diego Simeone zremisowali na Camp Nou 1:1, co pozwoliło im utrzymać bezpieczną, trzypunktową przewagę w tabeli. Był to dziesiąty tytuł Los Colchoneros w historii. Ostatnie trofeum mistrzowskie zdobyli 18 lat temu. W klasyfikacji medalistów zajmują trzecią pozycję za, jakże by inaczej, Realem i Barceloną. Królewscy zdobyli 32 tytuły mistrzowskie. Duopol tych klubów na czele La Liga został rozbity po raz drugi w okresie ostatnich 10 lat. Poprzednim takim przypadkiem był sezon 2007/2008, który Barca skończyła na 3 miejscu, ustępując pozycji wice-mistrza Villarreal. 

- Atletico, zdobywając mistrzostwo, uzbierało 90 punktów. Jest to najniższy wynik tryumfatora rozgrywek od sezonu 2008/2009 (wtedy zwyciężyła Barcelona z 87 punktami). Po raz pierwszy w historii zdobywca 3 miejsca uzyskał aż 87 punktów. 

- W jednym z ostatnich wpisów na swoim blogu "Zonal Marking", Michael Cox - specjalista od analizy statystyk piłkarskich - udowadniał dominację Manchesteru City w zakończonym sezonie Premier League, tworząc wykres średniej celności podań od średniego czasu posiadania piłki. Znalezienie się w czołówce obu klasyfikacji pozwoliło uzyskać City najlepszy wynik. Jak wygląda to w przypadku Atletico? Posiadanie piłki - 9. miejsce w La Liga, celność podań - 11. miejsce. Tak, statystyki nie wygrywają trofeów. 

- A może to dzięki obronie zdobywa się trofea? Ta teza jest znacznie łatwiejsza do zatwierdzenia. W klasyfikacji najmniejszej liczby strzałów, które pozwala się oddać rywalowi na bramkę Atletico zajęło 2. pozycję, a także najczęściej odbierało rywalowi piłkę. 

- Co ciekawe, uważani powszechnie za twardzieli, gracze Simeone otrzymali najwięcej żółtych kartek za "nurkowanie" w polu karnym. 

- Jak ciężka była to końcówka sezonu dla Atletico pokazuje fakt, że aż 8 z ostatnich 11 goli zdobytych przez graczy Simeone, strzelono głową. 6 z nich padło po rzutach rożnych. 

- Atletico jest również drużyną, która ani razu nie przegrała w tym sezonie na własnym stadionie (wyłączając rozgrywki Pucharu Króla)

- Drugie miejsce w tabeli utrzymała Barcelona, która dzięki remisowi wyprzedziła Real Madryt bilansem lepszych bezpośrednich spotkań. Królewscy natomiast, wygrali swój ostatni ligowy mecz z Espanyolem 3:1. 
Gracze Ancelottiego zdobyli największą liczbę bramek w tym sezonie - 104. Zaliczyli oni również najdłuższą serię meczów bez porażki. Pomiędzy dwoma meczami z Barceloną nie przegrali 18 spotkań. 

- Po meczu z Atletico zwolniono trenera Barcelony Gerardo "Tata" Martino. Jego następcą został były gracz Dumy Katalonii - Luis Enrique, dotychczasowy szkoleniowiec Celty Vigo. W samym klubie latem ma nastąpić rewolucja kadrowa, gdyż kolejne 3 okienka transferowe będą dla Barcelony zamknięte, w wyniku zakazu nałożonego przez FIFA. 

- 4. miejsce w La Liga oraz prawo gry w eliminacjach Ligi Mistrzów uzyskał Athletic Bilbao, gromadząc na swym koncie 70 punktów. 3 najbardziej utytułowany klub w Hiszpanii powraca do europejskiej elity po 15. latach przerwy. Baskowie swój ostatni mecz zremisowali z walczącą o utrzymanie Almerią 0:0. 

- Warto wspomnieć o twierdzy, jaką w tym sezonie był stadion San Mames Barria. Gracze Athleticu przegrali na własnym stadionie ledwie 2 mecze: z Atletico oraz Espanyolem (oba 1:2), remisując z Realem Madryt i pokonując Barcelonę.

- Miejsce w Lidze Europy, dzięki zdobyciu trofeum oraz zajęciu 5. miejsca w La Liga, wywalczyła Sevilla. W ostatniej kolejce pokonała 3:1 Elche. 

- Unai Emery jest pierwszym trenerem, któremu udało się przepracować cały sezon w Sevilli od rozgrywek 2008/2009.

- Pozostałe dwa miejsca w europejskich pucharach padły łupem Villarreal (6. miejsce) oraz Realu Sociedad (7. miejsce). Oba zespoły uzyskały 59 punktów. W bezpośrednim pojedynku na koniec sezonu lepszy okazał się zespół nazywany Żółtą Łodzią Podwodną, który wygrał na wyjeździe 1:2.

- O utrzymanie, w ostatniej kolejce, walczyło 5 drużyn. Wcześniej spadek zapewnił sobie Real Betis. Przed decydującym "rozdaniem" punktowo ogon tabeli prezentował się następująco: Getafe 39 pkt., Almeria 39, Granada 38, Osasuna 36 oraz Real Valladolid 36. Almeria zremisowała, jak wcześniej wspomniałem, z Athletic Bilbao, dzięki czemu zapewniła sobie utrzymanie.O utrzymaniu zarówno Osasuny, jak i ekipy z Valladolid decydowało bezpośrednie spotkanie między Realem a Granadą. Zwycięstwo gości z Andaluzji skazałoby na spadek obie drużyny z najsłabszym bilansem. I tak się stało. Granada wygrała ostatnie spotkanie 0:1. W tym wypadku na nic zdał się tryumf Osasuny nad Betisem 2:1. Gracze z Pampeluny oraz Valladolid dołączyli do Betisu i żegnają się z La Liga. 

- Ciekawostka: W zakończonym sezonie na korzyść Osasuny nie podyktowano żadnego rzutu karnego.

- Nie rozstrzygnięte są jeszcze losy awansu do hiszpańskiej elity. Obecnie na czele Liga Adelante znajduje się Deportivo La Coruna, które potrzebuje do awansu jeszcze jednego zwycięstwa w jednej z ostatnich trzech kolejek. Przypomnę, że bezpośredni awans do La Liga uzyskują zespoły z pierwszych dwóch miejsc. Kolejne 4 ekipy walczą w barażach o ostatnie wolne miejsce. Warto wspomnieć, że awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej nie mogą uzyskać drugie drużyny klubów pierwszoligowych. Gdyby więc Barcelona B utrzymała swoje miejsce w czołowej 6, nie mogłaby walczyć o awans i jej miejsce zająłby kolejny zespół w tabeli. 

- Najlepszym strzelcem La Liga z dorobkiem 31 trafień został Cristiano Ronaldo. Jest to drugie takie osiągnięcie Portugalczyka, choć zdobyte najmniejszą liczbą trafień od sezonu 2008/2009 (wtedy wygrał Forlan), czyli ostatniego przez jego przybyciem do Madrytu. Od tego czasu dzieli się on tym trofeum z Leo Messim, który w tym sezonie zajął w tej klasyfikacji 2 miejsce. Trzeci, z dorobkiem 27 trafień, był Diego Costa. To jedyny gracz Atletico w najlepszej 15 strzelców.

- Najwięcej asyst zanotował Angel Di Maria z Realu Madryt (17). Najczęściej na bramkę strzelał Ronaldo (7.2! str/mecz), a największymi brutalami z lidze byli Alberto Botia z Elche (15 żółtych i 1 czerwona kartka) oraz Victor Sanchez z Espanyolu (12 żółtych i 2 czerwone). 

- Gareth Bale był pomocnikiem, który miał największy udział w zdobywaniu goli (15 bramek i 12 asyst). Kolejne miejsce w tej klasyfikacji zajął Ivan Rakitić (12 goli, 10 asyst).

- Diego Simeone w Hiszpanii jest człowiekiem spełnionym: wygrał ligę oraz puchar jako zawodnik oraz jako trener.



***

Włochy:

Poniżej przedstawiam wyłącznie statystyki niewiadome przed ostatnią kolejką, pozostałe znajdują się w TYM tekście. 

- Juventus Turyn pokonał w ostatniej kolejce Cagliari 3:0, dzięki czemu zakończył sezon z 102 punktami na koncie. Jest to rekord nie tylko Serie A, ale także wszystkich najsilniejszych lig europejskich, w których sezony rozgrywano w systemie 38-meczowym. Po 100 oczek zdobywały tylko Real oraz Barcelona w poprzednich dwóch sezonach. 

- Stara Dama wygrała wszystkie 18 meczów rozgrywanych na własnym stadionie. Wśród 20 zespołowych lig taka sytuacja ma miejsce po raz pierwszy od 1975 roku. Co ciekawe, wszystkie niewygrane Juventusu miały miejsce z zespołami, które na koniec sezonu uplasowały się w górnej połowie tabeli. 

- Antonio Conte przedłużył kontrakt ze Starą Damą na kolejny sezon. Latem zapowiedziano przybycie kilku zawodników, jednak dyrektor sportowy - Beppe Marotta - wykluczył spektakularne ruchy na rynku transferowym.

- Roma przegrała swoje ostatnie spotkanie 1:0 z Genuą. W tabeli ukończyła sezon z 85 punktami, co w 6 z 10 ostatnich rozgrywek pozwoliłoby na zdobycie mistrzowskiego tytułu.

- O ostatnie miejsce premiowane grą w Lidze Europy do ostatniej kolejki walczyły 4 drużyny: Torino (56 punktów przed ostatnią kolejką), Parma (55), Milan (54) oraz Hellas Verona (54). Swoje spotkania wygrały Parma (2:0 z Livorno) oraz Milan (2:1 z Sassuolo). Gracze z Mediolanu zobaczyli w tym spotkaniu 2 czerwone kartki (Mexes oraz De Sciglio). Swój mecz z Napoli boleśnie przegrali gracze Hellasu - 5:1. Przy takim wypadku zdarzeń, miejsce w Lidze Europy zajmowała Parma. Wszystko zależało od Torino grającego z Fiorentiną. Wiele mówiło się o tym, że kibice obu klubów żyją ze sobą w przyjaźni, toteż gracze z Florencji powinni odpuścić ten mecz. W rzeczywistości to gospodarze w liliowych strojach zdobyli pierwszą bramkę i 12 minut po wyrównaniu ponownie wyszli na prowadzenie.  W 84 minucie kolejną bramkę wyrównującą zdobył Jasmin Kurtić. Gdy wydawało się, że nic się już nie zmieni, w 92 minucie podyktowano rzut karny na korzyść Torino. Strzał Alessio Cerciego został jednak obroniony przez bramkarza. Pechowiec utonął we łzach, a z awansu do europejskich pucharów cieszyła się Parma.

- W meczu Chievo z Interem, wygranym przez gospodarzy z Werony 2:1, zadebiutował w barwach zwycięskiego zespołu Tomasz Kupisz. Inny z Polaków, Igor Łasicki, zagrał swoje pierwsze 15 minut w Serie A w barwach Napoli. 

- Królem strzelców Serie A z 22 trafieniami na koncie został Ciro Immobile z Torino (po sezonie przeniesie się do Borussi Dortmund). Za nim uplasowali się Luca Toni (20 goli) oraz Carlos Tevez (19). Aż 3 zawodników uzyskało 10 asyst, z których dwóch występuje w barwach Romy. Byli to: Alessio Cerci oraz Gervinho i Francesco Totti. Najwięcej żółtych kartek (15) obejrzał Bostian Cesar z Chievo, a czerwonych (2) Daniele Conti z Cagliari. Najczęściej na bramkę strzelał Mario Balotelli - 5.1 strzału/mecz, jednak piłka znajdowała drogę do siatki tylko w 9% przypadków.

- Sprawa awansu do Serie A nadal pozostaje nierozstrzygnięta. Wciąż te same drużyny pozostają w walce o 2 i 3 pozycję, a do końca pozostały 2 kolejki.

PS Utrzymanie w Bundeslidze zapewnił sobie Hamburger SV, który najpierw u siebie zremisował 0:0, a potem na stadionie Guerther Fuerth 1:1. 


WL