***
Królowa na Półwyspie Apenińskim jest tylko jedna. A choć przed hitem 18 kolejki pojawiało się jeszcze wiele wątpliwości, bo nie raz zaskakiwał zespół Rudiego Garcii, to zielona murawa w stolicy Piemontu rozwiała wszelkie obawy i wydała werdykt: W ostatecznym rozrachunku nikt nie jest w stanie zagrozić Juventusowi. Po spotkaniu nie zostaje nam nic innego, jak tylko zachwycać się po raz kolejny pracą Antonio Conte i znakomitym przygotowaniem taktycznym zespołu, które zneutralizowało wszystkie atuty Giallorossich. Co znamienne i zaskakujące, od mniej więcej 30 minuty spotkania przewaga Juventusu była zdecydowana i niepodważalna, a Rzymianie z sekundy na sekundę stawali się coraz bardziej bladzi i bezradni, to Starej Damie udało się odnieść zwycięstwo z 40-procentowym posiadaniem piłki i zaledwie 309 wymienionymi podaniami, przy prawie 500 Romy. I nie odkryję Ameryki mówiąc, że kluczem do spotkania (szczególnie w Serie A) stała się defensywa. Warto zauważyć natomiast, jak mądrze został zorganizowany blok obronny. Przedstawiane na grafikach przedmeczowych typowe 3-5-2 zdecydowanie częściej grało jako 5-3-2, a to z prostego względu: trener Conte z pewnością oglądał poprzednie spotkania Romy i widział, szczególnie w spotkaniu z Fiorentiną, jak wiele szkód są w stanie wyrządzić rozpędzone rzymskie skrzydła. I nie dość, że ustawionych w bocznych sektorach Lichtsteinera i Asamoah'a wspierali stoperzy (czapki z głów przed Chiellinim, prawie bezbłędnym i niezwykle walecznym), to często schodzili w tamte rejony także Arturo Vidal i Paul Pogba, doskonale asekurując kolegów w drużyny. Oni sami, z bardzo aktywnymi w pressingu Tevezem i Llorente całkowicie wyłączyli z gry żółto-czerwony środek pola i Roma pozbawiona została wszelkich atutów. Sama osłabiła się dodatkowo idiotycznymi interwencjami De Rossiego (który miał Chielliniemu coś do udowodnienia i zrobił to w najgorszy sposób) oraz Castana. Wynik 2:0, dwie czerwone kartki w przeciągu zaledwie 90 sekund i podyktowany rzut karny? Rzymianom pozostało bezradne czekanie na koniec spotkania. A gra Starej Damy po raz kolejny sprawia, że ręce same składają się do oklasków. Juventus wygrał ostatnie 10 spotkań od pamiętnej klęski we Florencji i przewaga w tabeli to już 8 punktów (więcej po 18 kolejkach niż przez ostatnie 2 sezony). Losy Scudetto przesądzone? Napisałbym, że tak, lecz przed nami jeszcze 20 kolejek, a to pozbawiłoby mnie i Was ogromu emocji. Co do wracającego po kontuzji Andrei Pirlo, to mógł lekko odstawać motorycznie, lecz inteligencją przewyższał każdego o co najmniej dwie klasy.
Zaangażowanie defensywne Giorgio Chielliniego
***
Wielkim fanem koszykówki na naszym krajowym podwórku nie jestem, przyznam się bez bicia, jednak ciekawość i możliwość przyjrzenia się grze Mistrza Polski zaprowadziły mnie na trójmiejską Ergo Arenę. Widziałem grę Stelmetu Zielona Góra w tegorocznych rozgrywkach Euroligi i byłem pod wielkim wrażeniem organizacji gry, wypracowywania wolnych pozycji i kreowania liderów zespołu. Faktycznie, Zielonogórzanie potwierdzili atuty, którymi dysponują i znakomicie zaprezentowali się przede wszystkim w ofensywie, rzucając z gry z 55-procentową skutecznością. Bardzo ważnym elementem ich gry, który stał się jednym z czynników decydujących o zwycięstwie, było kreowanie przestrzeni dla podkoszowych, rollujących w "pomalowane". Wśród nich świetnie zaprezentował się Aaron Cel, zdobywając 9 punków i zbierając 4 piłki na atakowanej tablicy. Wielką rolę w tym elemencie gry odegrał również Łukasz Koszarek, notując 7 asyst.
Na szczególną uwagę zasługuję natomiast postawa Przemysława Zamojskiego i ciągły rozwój 27-letniego zawodnika. Przede wszystkim jest graczem niezwykle uniwersalnym, odnajdującym się w grze na pozycjach 2-4. Braki atletyczne nadrabia inteligencją, zrozumieniem przygotowywanych przez trenera Uvalina zagrywek i aktywnością na parkiecie. We wczorajszym spotkaniu rozegrał on najwięcej, bo aż 35 minut i zaangażowany był w większość akcji rozgrywanych przez swój zespół, bardzo często posiadając piłkę i decydując o losach akcji. Co więcej, wszystkie decyzje rzutowe Elblążanina były przemyślane i pewne, co w głównej mierze przyczyniło się do rzucenia swojej byłej drużynie aż 29 punktów (co plasuje go na 3 miejscu na liście rekordów punktowych w tym sezonie). Przemek stale nabiera doświadczenia i doskonali swój warsztat defensywny, zarówno na obwodzie, jak i w strefie podkoszowej. Na warunki rodzimej Tauron Basket Ligi jest on zawodnikiem kompletnym i biorąc pod uwagę wiek, jest to moim zdaniem odpowiedni, a być może ostatni, moment na wyjazd z kraju. Odwagi!
Do poziomu spotkania nie doskoczyli niestety zawodnicy Trefla. Wyraźnie zabrakło w sopockiej drużynie lidera, na którego stale kreowany jest Adam Waczyński, który swą obecność zaznaczył najmocniej jeszcze przed spotkaniem, odbierając nagrodę dla najlepszego zawodnika grudnia. Do miernej postawy zawodników z pierwszej piątki doszły fatalne zmiany, beznadziejna postawa Majstrovicia i Nicholsona pod koszem oraz frustracja po niekorzystnych decyzjach sędziów i faktem stała się pierwsza porażka Trefla na własnej hali, a także zatrzymanie najlepszej dotąd ofensywy w kraju na poziomie 66 punktów. Niezrozumiałym dla mnie faktem jest przeznaczanie przez trenera Maskoliunasa 25 minut w rotacji dla Lance'a Jetera, który od kilku spotkań prezentuje się fatalnie, a wczoraj nie oddał skutecznego rzutu z gry. Różnica klas stała się aż nazbyt widoczna i Stelmet potwierdził bezwzględne panowanie na krajowym podwórku.
***
Nadeszła historyczna chwila. Na łamach tego oto blogaska po raz pierwszy melduje się dyscyplina, którą w Polsce kojarzymy jedynie ze świętem, jakie odbywa się co roku w Stanach Zjednoczonych przy okazji spotkania finałowego. Mowa naturalnie o futbolu amerykańskim - dyscyplinie trudnej do zrozumienia, lecz gdy ono nadejdzie, niesamowitej do podziwiania i niezwykle emocjonującej. Wciągnięty zostałem w świat NFL przy okazji rozgrywanego w 2010 roku Super Bowl XLIV pomiędzy Indianapolis Colts a New Orleans Saints. Choć w natłoku wydarzeń ciężko jest znaleźć chwilę na podziwianie prawie 4-godzinnych spotkań, to przy okazji fazy Play-Off, która rozpoczęła się w sobotę, zawsze staram się poświęcać weekendowe wieczory i noce, oddając się właśnie tej pasji. Uznajcie mnie za szaleńca, lecz najpierw sami przekopcie się przez podstawowe reguły i obejrzyjcie jedno spotkanie - szczerze polecam. Natomiast, jeśli wśród czytelników znalazłby się jakikolwiek inny "popieprzony" fan tej dyscypliny, proszę o kontakt, zawsze ogląda i emocjonuje się raźniej. Przejdźmy jednak do sedna...
Niesamowitego spotkania można było doświadczyć wczorajszego wieczora na Lambeau Field w Green Bay. Z każdą godziną, gdy temperatura przekraczała w mieście ze stanu Wisconsin -20 stopni Celsjusza, emocje z odwrotną proporcjonalnością potęgowały się do niesamowitych rozmiarów. Naprzeciwko siebie stanęły drużyny, których starcia stały się klasykiem lat '90, a w post season los skojarzył je już po raz drugi z rzędu. I po raz kolejny ze starcia gigantów zwycięsko wychodzi rzutem na taśmę zespół Collina Kaepernicka, zdobywając zwycięski Field Goal w ostatniej sekundzie spotkania.
Młody QB zespołu z San Francisco kolejny rok z rzędu staje się rewelacją fazy PO. Spotkanie rozpoczął niemrawo, bo choć przebijanie pierwszej linii obrony Packers wychodziło przez większą część drive'ów świetnie i goście zdobywali kolejne jardy, to zbliżając się do red zone defensywa gospodarzy zacieśniała szyki i Phil Dawson zmuszony był kopać. Packers nie byli jednak w stanie wyprowadzić skutecznej akcji ofensywnej i po pierwszej kwarcie bilans zdobytych jardów wynosił już 110-6. Kluczowym momentem okazał się jednak przechwyt Tramona Williamsa, który nie dość, że rozbudził ducha walki w zespole z Green Bay, to rozjuszył na dobre #7. Gdy faktem stało się pierwsze przyłożenie Packers, zespół ze słonecznej Kalifornii nie kazał długo czekać na odpowiedź.
Po niezwykle zaciętej i walecznej 3 kwarcie, kiedy to żadna z drużyn nie była w stanie zdobyć punktu, do głosu doszedł Aaron Rodgers. Największy przegrany spotkania, który jak lew walczył o wprowadzenie swojej drużyny do decydującej fazy rozgrywek, w obliczu kontuzji, które zdziesiątkowały szeregi Packers, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i rozegrał fantastyczny drive, którym zdołał dojść do 25 jarda. Tutaj jednak zaczęły się kłopoty i po 2 nieudanych zagraniach zaczęło się robić gorąco. 3 down postanowił on rozegrać dalekim podaniem i powoli wycofywał się, kiedy nagle rozerwała się pocket i obrońca 49ers trzymał już rękę na koszulce Rodgersa, gdy ten wspaniałym ruchem (dzięki któremu został porównany przez dziennikarzy ESPN do Harry'ego Houdiniego), oswobodził się i podał piłkę do niekrytego Randalla Cobb'a. Na ten touchdown niesamowitym drive'em, głównie dzięki swoim akcjom biegowym, odpowiedział Kaepernick. Kolejna akcja Packers została zakończona wyrównującym kopnięciem i wszystko po raz kolejny znajdowało się w rękach posiadacza ogromnego potencjału jakim jest QB zespołu z San Francisco. Zimna krew, odpowiednia równowaga między krótkimi podaniami, własnymi szarżami i długimi akcjami doprowadziła gości na sekundy przed końcem na 20 jard od pola punktowego Packers, którzy osłabieni brakami w defensywie nie byli w stanie zatrzymać Kaepernicka i prowadzonych przez niego ataków. Gwóźdź do trumny wbił wspomniany wcześniej Dawson i Aaron Rodgers, 3 lata po zwycięskim Super Bowl, znowu opuszczał boisko jako przegrany, choć w tym roku porażka z 49ers była podwójnie bolesna, gdyż odniesiona we własnej "twierdzy". Natomiast Jim Harbaugh, odkąd został trenerem w San Francisco, nie zaznał jeszcze smaku porażki w starciach przeciwko Packers (4-0). Kolejnym przystankiem jego zespołu na drodze do Nowego Jorku będzie Charlotte, gdzie jak stwierdził w wywiadzie sam Kaepernick, mają gospodarzom coś do udowodnienia.
WL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz