***
Pozostając jeszcze w temacie Igrzysk, krótki poradnik tego, jak w minutę zniweczyć sukces wypracowywany żmudnie przez siebie i swoich partnerów przez 4 lata. Mowa tu oczywiście o Emilu Hegle Svendsenie i sztafecie norweskich biathlonistów. Wszystko układało się jak z płatka: bracia Boe po swoich zmianach pewnie prowadzili nad resztą stawki, biegnący jako trzeci Bjoerndalen umocnił swą drużynę na prowadzeniu po dwukrotnym bezbłędnym strzelaniu (co udało mu się raz jedyny w Soczi) i pewnie klepnął w dłoń swego 11 lat młodszego kolegę, będąc już niemal pewnym dziewiątego olimpijskiego złota. Pierwsze strzelanie Svendsena przebiegło bez większych zakłóceń, z jednym pudłem i choć do drugiego strzelania dobiegał już razem z Rosjaninem Shipulinem, to nic nie zwiastowało klęski. Właśnie za tą nieprzewidywalność i możliwość zmiany rozstrzygnięć w zaledwie 42 sekundy (tyle trwało ostatnie strzelanie Norwega), biathlon jest tak popularnym sportem. Svendsen pudłując 4-krotnie pogrzebał jakiekolwiek szanse na olimpijski medal: dla Bjoerndalena na 14. krążek, dla świetnie pracującego w tym dniu, młodszego z braci Boe na pierwszy, a dla siebie samego na 6. I pomimo kolejnych dwóch złotych medali, 28-letni Norweg nie zaliczy występu z Soczi do tych najbardziej udanych. A z pewnością rację przyznają mu jego partnerzy z tej nieszczęsnej sztafety.
Dla zachowania dziennikarskiej rzetelności odnotujmy, że Polacy zajęli chlubne 19. miejsce (ostatnie w stawce). Miejmy nadzieję, że chociaż dobrze się bawili. Naszym kosztem.
***
Krótka notatka należy się losowaniu, które odbyło się w niedzielne południe w słonecznej Nicei. Jak to już w naszym kraju bywa, głosy dotyczące nadmiaru szczęścia, szerzące powszechny pesymizm czy zwiastujące odwiecznie wyczekiwaną zemstę na rywalach zza zachodniej granicy, pojawiają się wszędzie i sami ostatecznie nie wiemy, co o tej naszej grupie powinniśmy myśleć.
Odcinając się od pozostałych publikacji chciałbym zwrócić uwagę na fakt, który niejako uciekł "najgłośniejszym" dziennikarzom w naszym kraju. Mianowicie, będziemy świadkami niezwykle intrygującej i nieprzewidywalnej rywalizacji. A to dlatego, że cztery z sześciu reprezentacji znajdujących się w naszej grupie wydostają się właśnie z mniejszych lub większych kryzysów, a tajemniczy Gibraltar stanowi zagadkę pewnie sam dla siebie. O Niemcach nie ma sensu się rozpisywać, a jedyny znak zapytania dotyczy utrzymania serii eliminacyjnych meczów bez porażki, rozpoczętej 17 listopada 2007 roku. Pokrótce, Irlandia i Polska startują do rozgrywek z całkiem nowymi sztabami szkoleniowymi, które mogły już się zmierzyć w listopadzie ubiegłego roku w Poznaniu, lecz tak naprawdę niewiele dowiedzieliśmy się o obu drużynach. Zespół z "Zielonej wyspy" zasługuje na szczególną uwagę, gdyż po udanych eliminacjach do Euro 2012, całkowicie legł w gruzach system cudotwórcy - Giovanniego Trapattoniego, a o odbudowę silnej drużyny ma starać się duet dwóch byłych piłkarskich gwiazd - Martin O'Neill i Roy Keane.
Szkoci w reprezentacyjnym kryzysie tkwią od dłuższego czasu, lecz nadzieją na lepsze jutro jest pracujący już rok, doświadczony Gordon Strachan, pod wodzą którego widać stały progres szkockiej kadry: zaczął od porażek z Walią i Serbią, lecz rok 2013 zakończył, mając na rozkładzie dwukrotnie Chorwację, do tego Norwegię, Macedonię, notując ważny remis z kadrą Stanów Zjednoczonych i wywożąc napawające nadzieją 3:2 z Wembley, po pięknej walce. To, czym porywa kadra szkockiego menedżera, jest solidna gra w obronie (czyste konto w 3 ostatnich meczach) połączona z otwartą postawą ofensywy.
Kadra Gruzji również stanowi pewną tajemnicę, bo choć drużynę już od ponad 4 lat prowadzi jeden szkoleniowiec - Temur Kecbaja, po katastrofalnym roku 2013 (ani jednego zwycięstwa i ledwie 3 remisy) zdecydował się na gruntowną wymianę składu. Jednym z filarów reprezentacji jest napastnik warszawskiej Legii - Wladimer Dwaliszwili, co, powiedzmy sobie szczerze, nie brzmi zbyt groźnie, jednak z wprowadzanymi nowościami zawsze wiązać się mogą pewne niespodzianki.
Wbrew temu, co widzimy w mediach, niezwykle trudno jest racjonalnie wyprorokować rozwój sytuacji w "polskiej" grupie. Ciut więcej o naszych rywalach powinniśmy dowiedzieć się już za tydzień, podczas meczów towarzyskich, a szczególnie o Szkocji, z którą zagramy na Stadionie Narodowym. Ktoś w PZPN-ie ma nosa do wybierania sparingpartnerów.
***
Wciąż nie wierzycie z końcowy tryumf Chelsea w Premier League? To taka ciekawostka: wszystkie drużyny Mourinho, które zajmowały pozycję lidera w swoich ligach wraz z końcem lutego, wygrywały rozgrywki na koniec sezonu. Jednym okiem spójrzmy na kalendarz, drugim - na tabelę.
***
Tytuł pudła weekendu przyznany został bezkonkurencyjnemu Edinowi Dżeko. Wyłącznie dla czytelników o mocnych nerwach:
***
Nie sztuka piać na temat pewnego wydarzenia, wywyższać nieskończenie jego rangę, a następnie zupełnie o nim zapomnieć. Abyście nie mogli zarzucić mi tego grzeszku, pragnę zauważyć, że na wielką burę zasłużył sobie Luis Suarez. Wciąż prowadzący w wyścigu o tytuł króla strzelców angielskiej ekstraklasy ostatnimi czasy razi nieskutecznością. Licznik minut Urugwajczyka bez strzelonej bramki niebezpiecznie zbliża się do 500, do rozegrania jeszcze ledwie 11 spotkań a z jednej strony niebezpiecznie zbliża się niezwykle skuteczny w ostatnich spotkaniach Danny Sturridge (18 bramek na koncie). Z drugiej strony natomiast oddala się cel, o którym mówiło się, że będzie przysłowiową pestką dla El Pistolero, czyli rekord goli strzelonych w jednym sezonie, a ten wciąż należy ex-aequo do Alana Shearera i Cristiano Ronaldo, którzy skompletowali po 31 trafień.
Wydawać się może, że wpływ na nieskuteczną postawę Urugwajczyka ma przesunięcie go, kosztem Sturridge'a na skrzydło. Mit ten łatwo obalić oglądając jedną połowę dowolnego z ostatnich spotkań Liverpool'u, gdzie nietrudno zauważyć, że Luis Suarez dochodzi do mnóstwa sytuacji strzeleckich, namiętnie obija słupki i poprzeczki, jednak piłka nie zamierza znaleźć drogi do siatki (w 3 ostatnich spotkaniach oddał aż 23 strzały na bramkę rywala).
Po świetnym początku sezonu, notowania super-snajpera The Reds sukcesywnie opadają i nie zmienią tego licznie notowane asysty. Wszyscy doskonale wiemy, a przede wszystkim sam zainteresowany, co będzie najlepszym antidotum na coraz częstszą krytykę. Może warto zacząć od jakiegoś karnego?
WL