Co warto wspomnieć, gra defensywna podczas Gran Derbi była do tej pory zdecydowanie domeną Realu i to, jeśli zdołamy sięgnąć pamięcią, jeszcze przed erą Jose Mourinho na Santiago Bernabeu. Tak więc na bohaterów poprzednich spotkań kreowaliśmy Samiego Khedirę czy Pepe, a w takiej roli próbował sprawdzić Anceltotti jesienią Sergio Ramosa (z dość miernym skutkiem). I trzeba stwierdzić, umniejszając ciut wspaniałości wczorajszego pojedynku, że zlokalizowanego przed linią obrony destruktora w drużynie Los Blancos jednak zabrakło. Skutkiem tego było bezkarne hasanie Messiego, który urywając się parze stoperów nie znalazł upodobania ani Alonso, ani Modricia. I jak to on, uciekał co chwilę do środkowej strefy, gdzie niepilnowany otrzymywał masę podań i doskonale wiedział jak je wykorzystać. I gdy padnie pytanie, czy lepiej przylepiać Messiemu plaster czy puścić go wolno a skupić się na sobie, wczorajszy wynik pokazuje jednak, że plaster był zdecydowanie bezpieczniejszą opcją.
Poruszanie się Messiego i schemat otrzymanych podań
Na czerwono "strefa beztroski"
Defensywy obu zespołów miały swoje słabe punkty. W Barcelonie był nim Dani Alves, w Realu - Daniel Carvajal. Obaj mieli wpływ na to, że najjaśniejszymi punktami spotkania, a głownie pierwszej połowy byli Angel Di Maria oraz Iniesta. Argentyńczyk, jako bardzo ciekawa opcja pomocnika półśrodkowego, wyśmienicie wykorzystał swoje predyspozycje do gry na skrzydle i co i rusz urywał się na lewą stronę, gdzie schodząc do środka miejsce szykował mu Ronaldo. Wobec bierności obronnej Neymara i braku asekuracji ze strony środkowych pomocników, na pastwę losu zdany był Dani Alves, choć faktem jest, że sam powinien w wielu sytuacjach zachować się lepiej, przede wszystkim agresywniej. Z drugiej strony boiska kompletnie zagubiony pozostawał Carvajal, który niskiemu i przebiegłemu koledze z reprezentacji zostawiał wiele wolnego miejsca i fatalnie zaprezentował się w pojedynkach 1 na 1, ani razu nie odbierając skutecznie piłki rywalowi (7 prób).
Osobny akapit chciałbym poświęcić stoperom. I tu można zauważyć pewną prawidłowość: pary obu ekip składały się z zawodnika świetnego i fajtłapy. I tak w zespole z Katalonii bezsprzecznie najmocniejszym ogniwem defensywy był Pique, który zanotował ledwie jedno nieudane zagranie w obronie, 5 razy przejmował piłkę i co najważniejsze, uchronił bohatersko zespół przed utratą trzeciej bramki, a Benzemę pozbawił hat tricka. Jego odpowiednikiem po drugiej stronie boiska był Pepe, może nie tak spektakularny, ale równie skuteczny i bardzo rozsądny w swoich poczynaniach - co ważne w jego przypadku, grał czysto, a żółtą kartkę otrzymał po zamieszaniu w polu karnym. Na swe nieszczęście, tuż obok siebie mieli zawodników, których mogłyby charakteryzować antonimy użytych przed chwilą określeń. Mascherano fatalnie krył Benzemę, pozwalając mu znaleźć się w 6 (!) dogodnych sytuacjach strzeleckich. Ramos po raz kolejny nie udźwignął ciężaru gatunkowego spotkania i dwie jego błędne (chciałoby się powiedzieć, że idiotyczne) decyzje zadecydowały o dwóch straconych golach. Przede wszystkim należy mu się nagana za bezsensowny faul w polu karnym, ale warto zwrócić uwagę na jego zachowanie przy golu Messiego na 2:2. Hiszpan nie dość, że nie przypilnował przed polem karnym zawodnika wyznaczonego do krycia, pozwolił mu wbiec bezkarnie w "szesnastkę", gdzie znajdował się już za daleko, aby wybić piłkę, której nieporadnie usiłował się pozbyć Carvajal. Jawna ignorancja Ramosa wobec La Pulgi prawdopodobnie przesądziła o porażce Realu, gdyż wybiła Królewskich z uderzenia, gdy byli bardzo blisko zdobycia bramki powiększającej przewagę do 2 goli. I nic z tego, że 5 ze swoich 6 interwencji w meczu Sergio zaliczył na Argentyńczyku, gdy zabrakło tej najważniejszej. Natomiast zanotowana przez niego czerwona kartka stawia pod wątpliwość jego dalszą przyszłość jako stopera pierwszego składu, gdyż był to kolejny bezsensownie zarobiony kartonik (2 czerwony w tych rozgrywkach), który zniweczył trud całego spotkania w wykonaniu Królewskich.
Jak to w meczach gwiazd bywa, wybrany powinien zostać także najbardziej wartościowy zawodnik spotkania. Zgodnie z tradycją nagrodę tę musi otrzymać zawodnik zwycięskiego zespołu, choć równie dobrze tytuł mógłby znaleźć się w rękach Di Marii. Gdy skupiamy się wyłącznie na Blaugranie, na pierwszy plan wysuwają się Messi i Iniesta, obaj niezwykle aktywni i konsekwentni, którzy swymi zagraniami przesądzili o wyniku spotkania. I choć skuteczniejszy był Argentyńczyk, tę nagrodę przyznałbym reprezentantowi Hiszpanii. Zdobył gola otwierającego wynik meczu, z piłką przy nodze znów pozwalał zapomnieć o bożym świecie (udane 6 z 7 dryblingów!), a prawdziwym kunsztem i doświadczeniem zachował się w polu karnym, gdy po faulu na nim podyktowano decydujący rzut karny. Potwierdza się po raz kolejny, że Iniesta to zawodnik stworzony do wielkich spotkań, co przy jego dobrej formie może być bardzo ważnym atutem Hiszpanów podczas Mistrzostw Świata. Wraz z nim zdaje się odżywać Xavi, o którym można w końcu bez wątpienia powiedzieć, że zagrał bardzo dobrze. Odpowiednio kontrolował tempo spotkania, szczególnie podczas gry w przewadze. W końcu widzieliśmy jego świetne zagrania do przodu, których przez większość spotkania brakowało Fabregasowi. A o jego klasie niech świadczy celność podań na poziomie 96%.
Znakomitość Iniesty
Najbardziej rozczarowali ci, którzy jesienią zostali wystawieni na świecznik, a przed wczorajszym meczem znajdowali się już w cieniu.Ba, jeden z nich miał nie zagrać od pierwszych minut. Mowa oczywiście o kompletnie bezproduktywnych Bale'u i Neymarze. Kiedy Walijczyk starał się choć wypełniać założenia taktyczne i faktycznie, kilkukrotnie fajnie się zachował, to występ Brazylijczyka powinniśmy uczcić chwilą milczenia, gdyby nie jeden rajd, który odmienił losy meczu. O ironio, miało to miejsce w momencie, gdy do zmiany za niego gotowy był już Pedro.
Choć swoją bramkę zdobył, to nie zabłysnął wybitnie Cristiano Ronaldo, dla którego było to drugie Gran Derbi całkowicie godne zapomnienia. Choć znajdował się pod grą i dobrze wykorzystywał swoją osobę do robienia miejsca partnerom z drużyny i mącenia w szykach obrony rywala, nie można powiedzieć o Portugalczyku, że było to jego dobre spotkanie. Nie do tego nas przyzwyczaił. Całe szczęście następne El Classico już za miesiąc i tam Ronaldo zrobi wszystko, aby zmazać plamę z poprzednich występów.
Nie odważę się prorokować dalszych losów tegorocznej kampanii w Premiera Division, bo wczoraj jeszcze mógłbym przysiąc, że to Real bez większych problemów powinien wygrać Wielkie Derby i pewnie zmierzać po końcowy sukces. Do walki po raz kolejny włączyło się Atletico i choć wydaje się, że nie będzie w stanie rozdawać kart z obecnej pozycji lidera, to pretendentom zdoła napsuć jeszcze wiele krwi. I mylił się Carlo Ancelotti, mówiąc, że do zdobycia tytułu konieczne będzie zdobycie 100 punktów w ligowej tabeli, co po wczorajszej porażce Realu stało się matematycznie niemożliwe przez żadnego z kandydatów. Ale nie osądzajmy włoskiego trenera Królewskich. Bo w końcu, kto mógłby się spodziewać takiego obrotu spraw?
WL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz