poniedziałek, 31 marca 2014

Monachium wyjątkowe / Impresje weekendowe - 10

Impresje już po raz dziesiąty. Wow, sam jestem zaskoczony swoją regularnością. Im więcej wyświetleń tym większa motywacja. Oby tak dalej.

Stale podrzucam nowe teksty na Halftime, do którego śledzenia wciąż zapraszam, nie tylko fanów United. A jeśli ktoś poczułby się na siłach, każdy tekst jest mile widziany (formularz do wypełnienia na górze strony). Dziś o wyjątkowości Monachium w historii klubu z Old Trafford:

Monachium wyjątkowe

***

Wszyscy psioczą na te nasze polskie El Classico. A czego innego mogliśmy się spodziewać, gdy 3 ostatnie wiosenne pojedynki (grało się więc o znacznie większą stawkę niż jesienią) kończyły się wynikami 1:0. I od lat przewija się następująca prawidłowość: choć obie drużyny grają ostrożnie i prezentują podobny poziom, wygrywa ta w ogólnie lepszej formie. Tak też było i w tą sobotę, gdy teoretycznie Lech zaprezentował się lepiej (choć o tym, że był bliski osiągnięcia celu można powiedzieć o 2-3 sytuacjach, więc może bardziej pasuje tu słowo odważniej), to Legia, która tej wiosny jest drużyną lepszą, wyszła z tego starcia zwycięsko. Można zauważyć jakiekolwiek plusy w tym spotkaniu? Można, przede wszystkim wskazując na grę defensywną warszawskiej drużyny. Choć Broź nie był tak pewny, jak podczas poprzednich spotkań i został niemiłosiernie rozbujany przez Pawłowskiego (na mecz z Zawiszą powinien wrócić Bereszyński do pierwszego składu), ostatecznie Legia gola nie straciła. Co więcej, choć pozwoliła w drugiej połowie Lechowi na oddanie 13 strzałów, ledwie 2  z nich zmierzały w światło bramki. Wielka szkoda, że Vrdoljak, który zmotywowany przez przyjście nowego trenera prezentuje się lepiej niż dobrze w destrukcji, jest tak ograniczony przy rozgrywaniu piłki. Może to czas na Helio Pinto lub zdecydowane wprowadzenie do podstawowej jedenastki Daniela Łukasika? Tak, wiem, znacznie utrudnia to opaska kapitańska noszona przez Chorwata. A może jednak warto pomyśleć przyszłościowo?

To prawda - Mariusz Rumak nie wygrał ani jednego ważnego meczu. Wygrana w Warszawie wiosną 2012 roku do nich nie należy, Lech i tak znajdował się poza pucharami, a na trenerze Kolejorza znajdowało się o wiele mniej presji. A potem? Klops za klopsem i łatka "wiecznie drugiego". Nie zrozumcie mnie źle, to fakty. Faktem jest również to, że Rumak jako trener jest bardzo dobrym taktykiem, potrafiącym zmieniać styl swojej drużyny i przygotować odpowiednie ustawienie do konkretnego meczu (o czym świadczy chociażby sobotni szlagier, gdy Lech prezentował bardzo rozsądną grę pressingiem). Bardzo szybko też się uczy, o czym mówili jego trenerscy nauczyciele i co widać z rundy na rundę. Ale czy to trener odpowiedni do poziomu drużyny, jaki chce prezentować Lech? Może warto pójść drogą Wojskowych i poszukać perspektywicznego trenera, niekoniecznie "z nazwiskiem", za granicą. I nie przereklamowanego, pokroju Bakero, ale faktycznie szkoleniowca gotowego do odmiany wizerunku drużyny i wprowadzenia jej na salony. Piętno Berga coraz mocniej odciska się na Legii. A Lech powoli popada w stagnację...

A co do poziomu samego spotkania, ciężko łudzić się, że prawdziwy spektakl otrzymamy w ostatniej kolejce (Lech zagra ponownie w Warszawie z Legią, co jest już prawie pewne po porażkach Wisły i Ruchu i remisie Pogoni). Zabraknie mu rozmiaru gatunkowego, bo Legia kolejkę lub dwie wcześniej zdoła zapewnić sobie mistrzostwo. Będzie to więc mecz o pietruszkę. Ewentualnie o honor i drugie miejsce dla Kolejorza.



***

Oglądam mecz Udinese z Catanią. Antonio Di Natale zdobył gola głową z 3 metrów, gdy w polu karnym poza nim znajdowało się 3 zawodników drużyny z Sycylii. Co ciekawe, nie byli oni nim ani trochę zainteresowani. Czy tylko mi się wydaje, że akurat ten zawodnik w "szesnastce" wymaga szczególnej opieki? Może to on jest tak świetnym napastnikiem, że potrafił przemknąć niezauważenie pod samą bramkę? A może po prostu ci obrońcy byli tak głupi (choć całe spotkanie prezentowali się bardzo pewnie)?



***

Zaskoczyła mnie bierność Manchesteru City w ostatnich minutach spotkania z Arsenalem, a jeszcze bardziej fakt, że nie zostało to odpowiednio napiętnowane w mediach. Dlaczego tak uważam? Prosta matematyka. Gdyby City spięło pośladki i zdobyło na The Emirates 3 punkty, w przypadku zwycięstwa w dwóch zaległych meczach, miałoby w perspektywie nie dwu- (jak to klaruje się obecnie), a czteropunktową przewagę nad Liverpoolem, która nawet w przypadku porażki na Anfield Road, pozwoliłaby na utrzymanie Obywatelom prowadzenia w tabeli. A tak, nikt, ani Manuel Pellegrini, ani Jose Mourinho, nie wiedzą czego spodziewać się po The Reds. I jeśli Brendan Rodgers 13 kwietnia wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko, The Citizens nie powinni mu zagrozić już do końca kampanii. Ale momencik, przecież Liverpool gra jeszcze z Chelsea...

I tu zabawa zaczyna się po raz kolejny! Załóżmy, że Liverpool pokonuje City i przegrywa z zespołem Mourinho. Jak będzie wtedy wyglądała tabela, zakładając, że pretendenci wygrają wszystkie pozostałe spotkania? Na czoło powróci Manchester City, lecz znajdzie się zaledwie punkt przed Chelsea, która o kolejny punkt wyprzedzać będzie Liverpool. Jeśli faktycznie wszystkie zespoły wygrałyby spotkania, w których byłyby faworytami, wniosek jest prosty - aby zdobyć tytuł, Liverpool musi wygrać i z The Citizens i z The Blues. Remis w spotkaniu z Londyńczykami sprawiłby, że do drużyny Pellegriniego podopiecznym Rodgersa zabrakłoby punktu. Natomiast, jeśli Liverpool przegra z Chelsea i potknie się City (które wcale nie ma przyjemnego kalendarza: starcia na Goodison Park i nieszczęsnym Selhurst Park), mistrzem zostanie ekipa Mourinho. Faktem jest, że ekipa ze Stanford Brigde szanse na tytuł ma teoretycznie najmniejsze, choć do pewności The Special One odnośnie przegranego sezonu jest jeszcze bardzo daleka droga. I nie dość, że daleka, to i wyboista. Finisz godny Hitchcocka, a gęsią skórka na myśl o zbliżających się kolejkach tego najlepszym dowodem.


***

Jeszcze wrócę do meczu w Udine: świetna parada 17-letniego bramkarza Zebr - Simone Scuffeta! Obiecuję Wam artykuł o "Nowym Buffonie". Z ręką na sercu, bo uwielbiam chłopaka.

***

I jeszcze króciutko o Juventusie, bo wczorajszy mecz z Napoli był dość specyficzny i wiele mówiący. Wniosek 1: Tevez jest bezcenny. To chyba nie wymaga tłumaczenia, a Pablo Osvaldo ledwie raz zdołał się zbliżyć do jego poziomu (przy strzale Lichsteinera). Wniosek 2: Pirlo powinien odpocząć. Gra co 3-4 dni wyraźnie daje się we znaki Il Professore i jeśli nie w meczu z Parmą, to chociaż w szlagierze z Neapolczykami powinien usiąść na ławce, gdy Stara Dama ma w perspektywie ciężkie starcie w Lidze Europy, na której Juventusowi bardzo zależy. I w czwartek prawdopodobnie Pirlo zacznie mecz od pierwszej minuty, a przy tym obciążeniu i w jego wieku, o kontuzję nie trudno, nie daj Boże taką, która wykluczyłaby go z mundialu. I wniosek 3: Juve nie posiada wartościowych zmienników, no może poza obroną. A szczególnie tyczy się to drugiej linii. Drogi Antonio, wybacz, ale jeśli Isla ma ratować mecze tej rangi, a Marchisio jest tak bezproduktywny, to coś tu jest nie tak. To taki średniej wielkości kamyczek do ogródka Pepe Marotty (dyrektora sportowego Juve), który będzie rósł do ostatniego dnia letniego okienka transferowego. Im szybciej uda mu się go wyrzucić, tym lepiej dla drużyny z Turynu.

A, jeszcze jedno w sumie. Skoro Vucinić jest niepotrzebny, to należy go sprzedać póki jest coś jeszcze wart.

***

No i będzie żarcik na koniec: Jest obrońca gorszy od obrońcy "z urzędu"? Tak, to obrońca Tottenhamu!

WL

PS Byłbym zapomniał, Sergio Ramos obchodził w ten weekend swoje 28 urodziny. Życzę mu mniej kartek, tych czerwonych w szczególności, choćby nie wiem, jak bardzo go cieszyły i kusiły.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz