sobota, 22 marca 2014

Post-slaughter

Perfidnie skłamał swego czasu Jose Mourinho, mówiąc, że nie ogląda meczów swoich ligowych rywali. Właśnie, że ogląda i to bardzo uważnie. A najlepszym dowodem na to było dzisiejsze spotkanie, gdzie Chelsea podjęła Arsenal tak "gościnnie" jak uczynił to lekko ponad miesiąc wcześniej Liverpool Brendana Rodgersa. I jasne, że elementami wspólnymi pomiędzy tymi dwoma spotkaniami są i iście hokejowy wynik i bezwzględnie "gościnny" wyraz twarzy menedżera gospodarzy. Ale najważniejszym elementem była "gościnna" taktyka, którą (niemalże jestem tego pewien) Portugalczyk zapożyczył od Irlandczyka. Skądinąd bardzo słusznie, bo najlepiej wykorzystywać sprawdzone rozwiązania. Tak więc w pierwszych 20 minutach spotkania i The Blues wcielili się w postać rozjuszonego byka, tudzież spuszczonego ze smyczy wilczura i widząc przerażenie w oczach Kanonierów wystarczyło czekać na wyrok, który był jednoznaczny i nieunikniony.

I tak jak w rolę samca alfa w meczu lutowym wcielił się Jordan Henderson, odbierając najważniejsze piłki i napędzając bezpośrednimi podaniami akcje The Reds, tak dziś w buty "mózgu operacji" ubrany został Nemanja Matić, który obok pary Terry/Cahill i Edena Hazarda staje się najważniejszym elementem układanki Mourinho w rundzie rewanżowej. A kwintesencją gry Serba była przepiękna asysta, pozwalająca na zdobycie pierwszego gola w nowych barwach przez Mo' Salaha i usatysfakcjonowanie The Special One (ten dziś był wybitnie wybredny). Taki oto majstersztyk:




***

Swoją drogą, najważniejszym zagraniem meczu była dla mnie parada Petra Cecha (lub brak zimnej krwi Giroud, jak kto woli). Gdyby nie to, wszystko potoczyło by się zupełnie inaczej. No tak, ale to tylko gdybanie...

***

Wszyscy wokół ubolewają nad zepsutym jubileuszem Arsene'a Wengera, a Francuz wyrównał tym spotkaniem jeden z rekordów swojej bogatej kariery. Była to bowiem najwyższa (biorąc pod uwagę różnicę bramek) porażka jego drużyny. Wcześniej tak obfity wyczyn przydarzył mu się jedynie 3 lata temu na Old Trafford, wtedy było 8-2. Kończąc żarty z tego, który i tak swoje (nie tylko dzisiaj) wycierpiał, z całego serca życzę mu odnalezienia tej wymarzonej "dziesiątki. Mam nadzieję, że wtedy na Arsenal nie będzie już mocnych. Mam rację, monsieur?

A co do starszych panów, nie sposób nie wspomnieć o zdobywcy pierwszego gola - nieśmiertelnym Samuelu Eto'o. Zdobywając gole w pierwszych minutach spotkań i prosząc dziś o zmianę zaraz po wykonanym zadaniu, daje Kameruńczyk jasny sygnał, że spokojnie powinien zacząć pracować na pół etatu. Jemu samemu byłoby lżej, swą rolę by spełniał, a i dla "wątłego" budżetu The Blues stałoby się to olbrzymim wytchnieniem.

***

A co do głównych aktorów spotkania i strzelców bramek, gdy spojrzymy w papiery, może zlać nas zimny pot. Schuerrle - 23 lata, Hazard - 23, Oscar - 22, Salah - 21. I jeśli w odniesieniu do Eto'o mówimy "There's Country for Old Men", to strach wyobrazić sobie tą 4 w piłkarskim prime. No i Mourinho nie robił nas w konia tym razem, porównując Chelsea do źrebaka w wyścigu ogierów. Tylko dżokejem profesor.

***

Chelsea zdobyła w tym spotkaniu więcej goli, niż Arsenal oddał strzałów w światło bramki. Slaughter.

***

Wojtek Szczęsny przypomina nam, że każda okazja jest dobra na "Selfie":



***

Nad Andre Marinerem się już nie pastwię, wszyscy wokół zrobili to za mnie.

***

A kończąc optymistycznym akcentem, według mnie w przyszłym sezonie spotkania pomiędzy tymi drużynami będą najciekawszymi i najbardziej zaciętymi pojedynkami w Premier League. Źrebaczki Mourinho trochę podrosną, ale też będą bardziej przewidywalne, a Wenger będzie mógł w końcu wykorzystać pełny arsenał możliwości, dokupując do tego kilka solidnych armat, czyniąc z Arsenalu na powrót rzeczywistych Kanonierów. No i będzie musiał się zemścić, bo kto jak kto, ale Francuz jest wyjątkowo pamiętliwy.

WL




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz