czwartek, 12 grudnia 2013

Wizytówka współczesnego futbolu

Niewielką ilością egzotyki uraczy nas przyszłoroczną wiosną Liga Mistrzów. Ciężko mówić o jakimkolwiek oriencie w przypadku Zenitu i Galatasaray, bo w europejskiej czołówce istnieją od lat. Poza tym, niespodzianek jak na lekarstwo, co oznacza, że w kwestii emocji, wiosną powinno być już tylko ciekawiej. Tegoroczna jesień stała przede wszystkim pod znakiem wielkich indywidualnych popisów, urzeczywistniania siły hegemonów i pierwszych skutków wymiany pokoleniowej.

To, co widoczne jest na pierwszy rzut oka, to bez wątpienia zespoły, jakie znalazły się w fazie play-off i ich rozstawienie. Wśród ekip z pierwszych miejsc obeszło się bez niespodzianek. Paradoksalnie w najlepszej sytuacji znalazły się drużyny angielskie, ponieważ wątpliwe "szczęście" trafienia na Manchester City i Arsenal, czyli najmocniejsze z nierozstawionych ekip, ze względów geograficznych je ominie. Natomiast The Gunners oraz The Citizens do sprawy podchodzą zgoła odmiennie, gdyż Chelsea i Manchester United wydają się być na dzień dzisiejszy najłatwiejszymi do ogrania z "lepszej ósemki". Najbardziej cierpią z tego powodu Kanonierzy, którzy prawie pewne pierwsze miejsce w grupie oddali, relaksując się w Neapolu i dając sobie wbić dwie bramki (jeszcze jedna, a spadliby na trzecie miejsce). Za frajerstwo się płaci, nieraz wysoką cenę. I jest to nie bez znaczenia o tyle, że najładniej grający Arsenal w tej dekadzie może nie przejść 1/8 finału, bo w starciach z Realem, Barceloną czy Bayernem nie będą faworytem. Brawa również dla zespołów z Niemiec, bo po raz pierwszy w historii posiadają w fazie wiosennej aż czterech reprezentantów (jeszcze 5 lat temu był on zaledwie jeden). Stawkę uzupełniają 3 zespoły hiszpańskie, jeden grecki, jeden turecki, jeden rosyjski oraz zaledwie po jednej ekipie z Francji i Włoch.




Champions League jest znakomitym zwierciadłem dla najnowszych trendów w europejskim futbolu. Przede wszystkim, godne pochwalenia są wyniki Wyspiarzy oraz drużyn niemieckich. Pokazują one siłę, jaka drzemie w rodzimych organizacjach piłkarskich, przede wszystkim marketingową, potrafiącą skusić piłkarza to gry właśnie w tym miejscu, wymarzonym dla niego. Nie bez przyczyny, to właśnie Bundesliga i Premier League są najchętniej oglądanymi ligami poza Starym Kontynentem i to one podbijają Stany Zjednoczone, gdzie odpowiednia umiejętność "sprzedania się" ma ogromne znaczenie. Prosta zależność - jest wizerunek, są pieniądze. I nie ma w tym nic dziwnego, dużo przyjemniej ogląda nam się spotkania na wypełnionych, nowoczesnych stadionach, niż na zapadającym się Estadio Mestalla w Walencji czy pustym Stade Louis II w Monaco.

Drugi wniosek jest urzeczywistnieniem tez stawianych już parę lat temu. Ligue 1 oraz Serie A staczają się po równi pochyłej. Ledwie jeden reprezentant włoskiego calcio jest piorunem, który powinien dać władzom tamtejszej ligi wiele powodów do refleksji. Co prawda, wspaniale walczące Napoli, z kompletem punktów na czarodziejskim San Paolo, u stóp Wezuwiusza, jest pierwszą drużyną w historii Ligi Mistrzów, której zdobycie 12 punktów nie pozwoliło na awans, a Juventus, osamotniona wizytówka pozytywnych przemian na Półwyspie Apenińskim (choć bliżej Turynowi do Francji czy Niemiec), zagrzebał swoje finałowe ambicje w tureckim (sic!) śniegu. Nie traktujmy jednak ostatniego meczu jako czynnika decydującego. Remis w Kopenhadze, gapiostwo w pierwszym starciu z Galatą, fatalna pierwsza połowa bloku obronnego w Madrycie i niewykorzystane szanse w rewanżu. Równie dobrze, Juventus mógł zapewnić sobie awans po 4 spotkaniu. Te błędy mogą kosztować wiele odradzającą się organizację. W Wróćmy jednak do tematu. Jedynym reprezentantem Włoch jest nomen omen najsłabszy Milan, którego dostanie się do eliminacji do CL do dziś fani we Florencji przyjmują z zaciśniętymi pięściami. Calcio na europejskiej scenie ma niewiele do zaoferowania. Aby dostosować się do powszechnych wymagań, Antonio Conte zmuszony był przemianować swą sztandarową formację na 4-3-3, a powiew świeżości do Italii wprowadzają, po upadku wielkiego Milanu pierwszej dekady naszej ery, jedynie Stranieri, tacy jak Jose Mourinho czy obecnie Rafa Benitez i Rudi Garcia.

Francja natomiast szykuje się na wielki BOOM związany ze wspaniałą grupą młodzieży, powoli aklimatyzującą się w dorosłej piłce i Euro 2016. Idą za tym pieniądze, stadiony. Co widzimy na przykładzie straconej szansie Polski, powinien pójść również ogromny marketing. Tyle o przyszłości, bo teraźniejszość rysuje się w tragicznych barwach. Choć Paris Saint-Germain powinien być poważnym kandydatem co najmniej do półfinału, to jest to rodzynek zbudowany na dodatek nie na rodzimym funduszu, a na arabskich miliardach. Drugi z francuskich zespołów - Olympique Marsylia okazał się najgorszą drużyną fazy grupowej (pomijając fakt grania w najmocniejszej grupie) z zerowym dorobkiem w rubryce "punkty". I jest to bardzo poważny sygnał do zmian. Choć Francja nie błyszczała nigdy wybitnie w Europie, to dystans pomiędzy Ligue 1 a czołówką oddala się coraz to dalej i dalej, praktycznie z roku na rok. Powinien zostać przyjęty spójny plan restauracji zarówno ze strony taktycznej, jak i organizacyjnej. Świetnym przykładem są na tym polu Niemcy i dla dobra jednej z futbolowych potęg, nie zaszkodzi kilku z ich rozwiązań podkraść i przenieść na trójkolorowy grunt. Ważne jest to o tyle, że w 2016 roku może okazać się, że na pościg za najlepszymi jest już za późno.

Skończmy jednak z krytyką, a skupmy się na tym co najprzyjemniejsze dla oka, czyli stylu prezentowanym przez drużyny ze Starego Kontynentu. W cień usuwa się tiki-taka, która przyniosła Dumie Katalonii 2 tytuły w ostatnich pięciu sezonach. Pierwszy raz leżała na deskach już w kwietniu ubiegłego roku, pod naporem bawarskiego Blitzkriegu. Teraz następuje jej śmierć naturalna. Większość klasowych drużyn odchodzi od powolnego, żmudnego rozgrywania piłki na rzecz zaskoczenia, szybkiego ataku pozycyjnego, a bardzo często też kontrataku, czego znakomitymi przykładami były Borussia w Londynie i Arsenal w Dortmundzie. Także Bayern Guardioli różni się znacznie od Blaugrany, wygrywającej CL w 2011 roku. Bardzo ważną rolę zaczął odgrywać środkowy pomocnik, świetny w defensywie, potrafiący dokładnie przerzucić ciężar gry za pomocą długiego podania, czy otworzyć bezpośrednim podaniem drogę do bramki. Czasem widujemy go na pozycji numer 8, czasem numer 10. Z racji zmian, obficie wysypały się talenty z tych pozycji: Pogba, Koke, Isco, Mkhitarian czy Thiago. Innego znaczenia nabiera także rola środkowego napastnika, wciąż osamotnionego, lecz nie przeznaczonego do rozgrywania piłki na przedpolu, a do kreowania przestrzeni krótkimi zagraniami i grą ciałem oraz do kończenia akcji potężnymi strzałami. Ważna jest również ich świetna praca w obronie. Widzimy tu znakomitych przedstawicieli tego gatunku: Lewandowskiego, Giroud, Diego Costę czy Fernando Torresa.

Kto rozpoczął lawinę zmian? Ciężko powiedzieć. Głównymi ideologami tego nurtu są bez wątpienia Jurgen Klopp, Arsene Wenger, Jupp Heynckes wraz z kontynuującym jego dzieło Pepe Guardiolą oraz Diego Simeone. W samej grze Barcelony widać też wiele zmian: wzrosło znaczenie skrzydeł, w środku pola królują Fabregas z Iniestą. Gra stała się szybsza, bardziej wymagająca. Ciężko jest znaleźć sobie odpowiednie miejsce na boisku chociażby Xaviemu, który jest jednym z największych tegorocznych przegranych. Nieudana wiosna, wyczerpanie Pucharem Konfederacji i bezbarwna jesień, poprzeplatane kontuzjami, znacznie odmieniły go piłkarsko i podważyły jego pozycję w wyjściowej "11" Dumy Katalonii. Inaczej kreuje się przyszłość Neymara. W zmienianej przez Gerarda Martino drużynie odnajduje się coraz lepiej, udowadniając swą pozycję pod nieobecność Messiego. Poza tym, uwielbiam w sporcie momenty szczególnego "przekazania pałeczki". Takowy proces w Barcelonie podkreślony został przez hat-tricki szanownej pary jej liderów. Messiego w pierwszym spotkaniu z Ajaxem, Neymara w kończącym z Celtikiem - klamra idealnie podsumowująca jesień na Camp Nou.


Jak pisałem na początku - tegoroczna faza grupowa to również popis indywidualności. O losach swoich drużyn decydowali, w przypadku najlepszych, właśnie liderzy. W Realu Madryt - Sami-Wiecie-Kto, a pod jego nieobecność dobrze wyglądał Gareth Bale. W PSG swoją n-krotną wiosnę przeżywa Zlatan Ibracadabra, którego osobiście nagradzam golem rundy. W biało-czerwonej części Madrytu dzielił i rządził Diego Costa, w Manchesterze - stary, dobry Rooney, a w Napoli - Higuain. 

Znamienna była to jesień dla kilku szczególnych osób/drużyn. Przede wszystkim dla Cristiano Ronaldo, detronizującego w tym sezonie stawkę bez mrugnięcia powieką. Udowadnia on swą wielkość i perfekcję nie tylko nam wątpiącym, krytykującym i nienawidzącym, ale przede wszystkim samemu sobie. W świadomości kibiców głęboko zapadnie na długo w pamięć madryckie Atletico. Już dziś wielu pisze, że stało się drugą Borussią z zeszłego sezonu. Trzeba sobie zadać jednak pytanie dotyczące możliwości rozwoju w Hiszpanii rządzonej przez bezlitosny duopol. Dla zespołu z Dortmundu przetrwanie niezwykle ciężkiej grupy i wywalczenie w ostatnich minutach awansu wraz z pierwszym miejscem w bonusie powinno stanowić napędowy impuls na wiosnę, gdy będą mogli wybiec na boisko w najsilniejszym składzie. Dodatkowo, wygranym jesiennego okresu jest przecież David Moyes! Krytykowany ze wszystkich stron menedżer Czerwonych Diabłów, bez doświadczenia w europejskich pucharach, przechodzi przez dość silną i wyrównaną grupę w świetnym stylu, a co najważniejsze, bez porażki i na pozycji lidera.

Rokrocznie, UEFA przygotowuje po zakończeniu Ligi Mistrzów obszerny raport dotyczący nowych trendów kształtujących się we współczesnym futbolu. Na czele zmian zawsze znajdowali się najlepsi i najsprytniejsi, tworząc podwaliny pod systemy, które będą wykorzystywane przez kolejne kilka lat. W przypadku tego roku kalendarzowego, przeżywamy wręcz rewolucję, z której skutkami będziemy obcować jeszcze przez dobre kilka lub kilkanaście lat. A tegoroczna runda jesienna Ligi Mistrzów stała się tego najlepszą wizytówką.

WL

PS Ubierając się wczorajszego wieczora Neymar najwyraźniej przeczuwał swojego hat-tricka. Wyglądał równie olśniewająco, co jego 3 bramki.



PS 2 Hat-trick pana powyżej był dziesiątym strzelonym przez Brazylijczyków w Lidze Mistrzów. Pod tym kątem, nie mają sobie równych.

PS 3 Natomiast już w poniedziałek...


Stęskniliśmy się, prawda? :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz