poniedziałek, 30 grudnia 2013

Co z tą Legią? (cz.3)

Osobiście jestem raczej zwolennikiem tezy, że na wynik zespołu wpływają jakość zawodników oraz praca sztabu trenerskiego w stosunku 50/50. Ciężko tu w jakikolwiek sposób wyrokować, bo gdzież indziej powinien być Real Madryt, który od 2005 roku, za kadencji aż 7 trenerów, nie wypadł z czołowej dwójki w La Liga. W opozycji do tego staje nam chociażby tegoroczne Newcastle, które po dokonaniu ledwie jednego transferu, bez zmiany trenera, za to z solidnie przepracowanym okresem przygotowawczym i zmianami w taktyce, jak równy z równym bije się z Arsenalem, przed którym rok wcześniej położyło się z pokorą i przyjęło bolesny wyrok ofensywnego stylu gry - 7:2. Dlatego taki stosunek wydaje mi się najsprawiedliwszy.

Nie inaczej rzecz wydaje się mieć w przypadku warszawskiej Legii. Choć bliżej nam w tej sytuacji do opisanego przypadku Królewskich, to w żadnym wypadku nie należy bagatelizować pracy trenera, który w obliczu mnogości urazów i natężenia meczowego, musiał utrzymać ład i porządek. I choć europejskie puchary przyprawiały nas o dreszcze, a spotkania takie jak w Bielsku-Białej oraz w Gdańsku (w rzeczywistości wyglądało to jeszcze boleśniej, niż na ekranie telewizora) działały niczym płachta na byka, to 5-punktowe prowadzenie w tabeli T-mobile Ekstraklasy jest osiągnięciem należącym w znacznym stopniu także do Jana Urbana. Aby wyciągnąć bardziej obiektywne wnioski i właściwie ocenić pracę szkoleniowca, przyjrzyjmy się trochę bliżej stylowi gry Legii oraz postawie jej opiekuna.

Analiza taktyki oraz gry zespołu

Wierny wzorom hiszpańskim, spuściźnie po Macieju Skorży i doświadczeniu poprzedniego sezonu, a także świadomy wymagań ekstraklasowych, trener Urban postanowił uparcie trwać przy ustawieniu 4-2-3-1. I w rzeczywistości ciężko podważać sens tego ustawienia, gdyż do tej pory sprawdzało się bez zarzutu i pozwalało na wykorzystanie największych atutów warszawskiego zespołu. Nie pozostawia ono wiele możliwości na dowolne interpretowanie boiskowej przestrzeni, co w przypadku profilu wielu zawodników Legii i sposobu gry w T-mobile Ekstraklasie (możliwość wykorzystania pressingu, bez jednoczesnego pozostawiania wolnej przestrzeni pomiędzy defensywą a drugą linią) stanowiło najlepsze wyjście. Jedynie można się zastanawiać, czy nie warto byłoby dostosować formację do możliwości kadrowych, w sytuacji odczuwalnych braków, lecz w mojej opinii przy dużym natężeniu meczowym, najzwyczajniej nie było czasu na zmianę ustawienia i dobre zaznajomienie z nią zawodników.

Sam Jan Urban podczas jednej z konferencji prasowych wypowiedział się na temat taktyki swojego zespołu w następujący sposób: "Szybko odebrać piłkę, zagrać na skrzydło, dośrodkować do napastnika, gol." Napastnika, którego od połowy rundy Legia nie posiadała, gdyż jedyny z obecnych najzwyczajniej nie nadążał za szybko rozgrywaną akcją. Ten problem został jednak rozwiązany w inny sposób, o czym za chwilę. Skuteczność stosowanego systemu zależała przede wszystkim od sposobu gry oferowanego przez przeciwnika. I tak, w ligowych potyczkach czy to z Lechem czy z Górnikiem, gdy rywal potrafił szybko i sprawnie zorganizować grę obronną, zmuszając Legię do gry atakiem pozycyjnym, nie sprawdzał się on zbyt dobrze. Natomiast w znamiennych spotkaniach z Koroną Kielce (za początków trenera Pachety), czy wieńczącym ligową jesień meczu z Cracovią, gdy linia defensywna grającego otwartą piłkę przeciwnika nierzadko znajdowała się w okolicach środka boiska, zabójcze okazywały się kontry wyprowadzane przez szybkich Ojamę (który przeciwko wspomnianym przeciwnikom rozegrał swoje najlepsze spotkania) oraz Kucharczyka.

W podobny sposób starała się Legia organizować swą grę z europejskich pucharach. Z różnym skutkiem. Co możemy zaobserwować na dobrze obrazujących ową sytuację "heat mapach", w zależności od klasy i sposobu gry przeciwnika, gra Wojskowych skupiała się na powierzchni o różnej wielkości, lecz zawsze w podobny sposób.


19 września: Lazio - Legia



12 grudnia: Apollon - Legia

Jak możemy dostrzec, przy spotkaniach z bardziej wymagającym przeciwnikiem, lepiej zorganizowanym w środkowej strefie boiska, gra warszawskiej drużyny zagęszczała się na własnej połowie, w okolicach koła centralnego. W obu spotkaniach z Apollonem, Legia, której pozostawiono znacznie więcej swobody, mogła płynniej konstruować akcje w środku boiska, niezależnie od wybranej strefy i sprawnie przenieść piłkę na skrzydło. Tym, co zadecydowało o niepowodzeniu, była niedokładność dośrodkowań i gry na małej przestrzeni przed polem karnym rywala oraz brak skuteczności. Widzimy to na przykładzie kluczowych spotkań Trabzonsporem, kiedy to goście byli głęboko cofnięci i pozwalali Legii na wiele swobody, której nie potrafili wykorzystać.


24 października: Trabzonspor - Legia 
Celność podań piłkarzy Legii w tzw. "offensive third"


W poprzedniej części artykułu, oceniając postawę piłkarzy zadałem retorycznie pytanie, co by zrobiła Legia bez Tomasza Brzyskiego. Stosując przedstawiony powyżej styl gry - niewiele. Pierwszy nabytek warszawskiego zespołu w erze Bogusława Leśnodorskiego wreszcie odnalazł miejsce dla siebie i swojej (najlepszej w kraju?) lewej nogi. Ciężko powiedzieć, jak wyglądałaby gra drużyny bez jego zaangażowania z lewej strony i jego dośrodkowań. Jakub Kosecki i Michał Żyro wyłączeni byli przez znaczną część rundy przez kontuzje, Henrik Ojamaa ma tyle wspólnego z celnymi centrami co sam piszący ten artykuł, Michał Kucharczyk był bardzo chimeryczny, a prawi obrońcy bardzo rzadko angażowali się w poczynania ofensywne. Taki, niestety bardzo smutny, jest wizerunek skrzydeł Legii, które miały być jej największym atutem.

Pisałem o brakującym napastniku. "Lado" Dwalishwili ze swoim zaangażowaniem i posturą ciała nadawałby się wyłącznie do piłki chodzonej i po stracie Marka Saganowskiego w polu karnym wytworzyła się wyrwa. I w tym momencie na scenę wkroczył Tomasz Jodłowiec. Najmniej znaczący podczas wiosny 2013 nabytek Legii, jesienią miał stanowić zapchajdziurę w formacji defensywnej. Zaczął rundę dość niemrawo, występując jeszcze na pozycji stopera, gdzie zagrał przeciwko Molde bodajże najgorsze swoje spotkanie, gdy jawnie zawinił przy straconym golu. Przy kontuzji Daniela Łukasika i fatalnej dyspozycji Helio Pinto, niespodziewanie znalazło się dla niego miejsca na pozycji defensywnego pomocnika. I nagle Tomasz Jodłowiec - solidny ligowiec, facet od czarnej roboty, stał się Tomaszem Jodłowcem - strzelcem bezcennych goli i kadrowiczem u Adama Nawałki. I to on, jak zobaczymy za chwilę na grafikach, doskonale wypełnił lukę po brakującym napastniku. 

Przez całą rundę pełnił rolę, która przeznaczona była raczej dla bezbarwnego Dominika Furmana - defensywnego pomocnika, aktywnego na całej przestrzeni boiska, często angażującego się w akcje ofensywne. Największym atutem eks-Polonisty okazała się umiejętność odnajdowania wolnych przestrzeni w polu karnym. Zobaczcie, ile miejsca pozostawili mu obrońcy w tak newralgicznym punkcie boiska.


Żeby nie pozostać gołosłownym i udowodnić, że nie był to jednostkowy przypadek i gapiostwo obrony - kolejna sytuacja, proszę bardzo.


Aby podkreślić istotną rolę Tomka - w obu sytuacjach strzelał bramki. Tym istotniejsze, że obie w niezwykle zaciętych spotkaniach pozwoliły przełamać paraliżujący Wojskowych impas.

Przysłowiowym asem w rękawie trenera Jana Urbana były jednak stałe fragmenty gry. Fakt faktem, to właśnie po nich udało się Legionistom strzelić jedyne bramki w Lidze Europy. Elementem, który przyniósł najwięcej korzyści były bez wątpienia rzuty rożne. Uderzane przeważnie przez Tomasza Brzyskiego, rzadziej przez Dominika Furmana. Taktyka tego stałego fragmentu gry była w większości przypadków następująca: bramkę atakuje 7-8 zawodników, 3 lub 4 z nich nabiega na bliższy słupek, często aby przedłużyć zagranie; na wprost nabiega rozpędzony z linii 16 metra zawodnik, pozostali gracze natomiast ustawieni są w polu karnym lub zamykają akcję przy długim słupku. Ponownie, aby nie pozostać gołosłownym, udowodnię to na przykładach.




Natomiast sytuacja, którą chciałbym teraz przedstawić, pokazuje zarówno taktykę Legii na rzuty rożne, a także olbrzymią rolę Tomasza Jodłowca, który doskonale potrafił odnaleźć wolną lukę w polu karnym (po lewej)



We wszystkich trzech sytuacjach Legia strzelała bramki. Co niesamowite, jak widać na dwóch pierwszych przykładach i (kto mi nie wierzy, niech sprawdzi) jak miało to miejsce w przypadku rzutów rożnych, piłka zagrywana była przez Tomasza Brzyskiego. Swoją drogą, ciekawi niezmiernie mnie fakt, dlaczego media nie zwróciły szerszej uwagi współpracy duetu dwóch Tomaszów, który wypracował Wojskowym tyle ważnych bramek. Obaj panowie znają się doskonale z dwóch sezonów spędzonych wspólnie w stołecznej Polonii, rozumieją się doskonale nie tylko poza boiskiem, lecz przede wszystkim i na nim. Czego nie udało mi się przedstawić na grafikach (wielka szkoda, że żaden rodzimy portal nie podjął się tworzenia dokładnych analiz statystycznych wzorem FourFourTwo) poza pokazanymi wyżej sytuacjami, bardzo często współpracowali ze sobą na boisku, rozgrywając piłką na małej przestrzeni w lewym sektorze boiska, a także "Jodła" bardzo często asekurował "Brzytwę" w defensywie, gdy ten nie zdołał wrócić po akcji ofensywnej. 

Warto również wspomnieć o środku pola, gdzie niepodzielnie po odejściu Danijela Ljuboji, prym wiedzie i zbiera wszystko do kupy najlepszy zawodnik T-mobile Ekstraklasy, czyli Miroslav Radović. To jego brak był najbardziej odczuwalny podczas minionej rundy, a już wybitnie podczas meczów z Trabzonsporem w Lidze Europy, gdy nieumiejętność wykorzystania wolnych przestrzeni, kiedy to Legioniści zmuszeni byli do ataku pozycyjnego, była najbardziej widoczna i bolesna.

W taki sposób grała Legia pod batutą Jana Urbana. Był to styl typowo przystosowany do polskich realiów i w mojej ocenie zabrakło niewiele, by powalczyć o dość dobry wynik w Europie, gdzie dwa spotkania: rewanż ze Steauą, a także pierwszy mecz z Trabzonsporem, zaprzepaściły wszystkie szanse i starania. Wiele było w grze Legii chaosu i niedokładności, w których dobrze odnajdywali się tylko niektórzy zawodnicy. Tego, czego nie można odmówić Legionistom, jest ambicja, bo w trudnych spotkaniach, czy to w eliminacjach do Ligi Mistrzów, czy na krajowym podwórku (przeciwko Śląskowi, Górnikowi czy Pogoni) udawało się odrabiać straty po głupich błędach w obronie. Kilka było również spotkań frustrujących, szczególnie potyczki z Lechią i Podbeskidziem pod koniec rundy, które niewątpliwie obciążają konto 
trenera. Zabrakło mi większego zaangażowania młodych zawodników i wprowadzania ich do zespołu, choć może szkoleniowiec uznał, że żaden z aspirujących graczy nie pasuje do wizji zespołu, a Aleksander Jagiełło został oddany zbyt pochopnie. To, czym natomiast Jan Urban mi zaimponował, było podołanie trudom braków kadrowych i umiejętne szukanie zawodnikom nowych pozycji na boisku. Najlepszymi przykładami tego są przesunięty na środek obrony - Jakub Rzeźniczak czy rozłożony przed chwilą na czynniki pierwsze Tomasz Jodłowiec. Jan Urban z trenera powoli przeistaczał się w mentora, zachowującego dobrą atmosferę, a cała reszta miała ułożyć się sama. Ostatecznie, szefostwo klubu zadecydowało się na zmianę...

O nowym trenerze słów kilka

Gdy informacja o zmianie trenera spadła na nas wszystkich niczym grom z jasnego nieba, okraszona wywiadami z Ole Gunnarem Solskjaer'em czy "stale śledzącym polską ligę" Sir Alexem Fergusonem, a także z samym zainteresowanym, ciężko mi było się w tym wszystkim odnaleźć. Z jednej strony wypominano brak trenerskiego doświadczenia, z drugiej stawiano rekomendacje osób liczących się w światowym futbolu. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że jest to decyzja świetna marketingowo i odpowiednio opakowana przez najlepszych w tej branży, na krajowym rynku, specjalistów z Łazienkowskiej. Bo takiego szumu, jaki stworzono przy osobie Henninga Berga nie było ani przy Bakero, z bogatą przeszłością w Barcelonie, ani przy Danie Petrescu, który podobnie do Berga doświadczył angielskiego futbolu lat '90. Z pewnością nie jest to pochopny krok kierownictwa stołecznej drużyny i sam byłem zdania, że potrzebne są zmiany. Prawdziwa weryfikacja pracy Norwega nastąpi najpewniej jesienią nadchodzącego roku wraz z kolejną przygodą w europejskich pucharach. Wiosna, po odpadnięciu z pozostałych rozgrywek, powinna stanowić dla niego poligon doświadczalny i okres inicjacji w polskich realiach, co nie powinno przeszkodzić w zdobyciu przez Legię kolejnego tytułu. Bardzo ważne może być obeznanie nowego trenera w rynku piłkarzy, który musiał śledzić, pracując jako skaut dla Norwich i należy się spodziewać, że to on będzie miał decydujące zdanie przy wzmocnieniach.

To, co niewątpliwie podoba mi się w działaniach prezesa Leśnodorskiego, jest wybranie osoby bliższej stanowisku menedżera, niż trenera czy mentora, jak to miało miejsce w przypadku Jana Urbana. Sztab trenerski ma być zorganizowany w stylu angielskim (trudno o lepszy wzór niż ten, którego doświadczył na Old Trafford), coraz częściej spotykanym także w Niemczech, a Henning Berg powinien czuwać nad wszystkimi działaniami. Bardzo ważna w tej kwestii jest także współpraca z Akademią Piłkarską - oczkiem w głowie prezesa. Wzorem dla Legii ma być FC Basel i przeprowadzane przez niego 5 lat temu przemiany, które pozwoliły klubowi z Bazylei zdominować szwajcarską, futbolową scenę i wejść na stałe na europejskie salony.

Jedna rzecz w tym wszystkim nie pozwala mi do końca zaufać nowemu menedżerowi. Zżyta ze sobą i przyzwyczajona do trenera Urbana drużyna może przejść swego rodzaju szok związany z innym systemem pracy i temperamentem Norwega. Może nie być dość dobrze przyjęty przez zespół i choć z początkiem zawodnicy podejdą do niego z respektem i szacunkiem, to gdy rozluźnią się więzi, sprawy mogą potoczyć się różnie. Tak samo intryguje to, jak poradzi sobie z trudnymi charakterami, skorymi do nocnych szaleństw, a będących ważnymi ogniwami w drużynie. Mowa tu między innymi o Radoviciu i Dwaliszwilim. Gdy trener upora się z tym problemem, pozostałe nie powinny sprawić większych kłopotów. Pewne jest jedno: to trener Berg znajdzie się teraz na świeczniku, a podejmowane decyzje, napiętnowane przez medialnych krytyków, spadną na barki Norwega z podwójną siłą.



Szczerze gratuluję wszystkim, którym udało się wytrwale przebyć wszystkie trzy części powyższego podsumowania. Sam musiałem dać upust kłębiącym się od pierwszego spotkania emocjom, które potęgowały się z tygodnia na tydzień. I choć odpoczynek od polskiej piłki, często boleśnie kaleczącej oczy kibica, był konieczny, to po wszystkich emocjach przelanych na łamach tego bloga i niepewnościach związanych z osobą nowego trenera, jakoś tak mocniej zatęskniłem za naszymi rodzimymi zmaganiami. Oby do wiosny! (symbolicznej oczywiście, bo jej początek to już 14 lutego)

WL

PS Nie lubię takich stwierdzeń i doszukiwania się spisku we wszystkim dookoła, ale w spotkaniach przeciwko City i Chelsea, Liverpool nie został sprawiedliwie potraktowany przez sędziów...

PS2 Jako, że to ostatni wpis w tym roku, chciałbym Wam podziękować za poświęcany czas na czytanie tego blogaska (dla ciekawskich - licznik wyświetleń grubo przekroczył już 1000) i całą konstruktywną krytykę, jak wiadomo, bardzo ważną dla początkującego twórcy. Natłok obowiązków i chęć pisania rzeczowych i ciekawych artykułów, a nie zalewanie Was marną papką co 2-3 dni, powoduje to, że mimo tylu ciekawych tematów, które przychodzą mi do głowy i które być może prywatnie kiedyś Wam obiecałem, nie znalazły się one jeszcze na tej stronie. W nowym roku spodziewajcie się więcej rzetelnych faktów, ciekawych statystyk i kontrowersyjnych opinii. Postaram się urozmaicić sportową "ofertę" i nie ograniczać się wyłącznie do futbolu. Planuję także rozpoczęcie kilku ciekawych serii artykułów, materiałów wideo, a także reportaży z paru wydarzeń. Stay tuned!



1 komentarz:

  1. Wojtuś, zgadzam sie z tobą w 100%, mam nadzieje, ze jesien 2014 będzie powrotem do Champions Laegue. Do polskiej piłki nie tęsknię, a jedyne spostrzeżenie, z którym móglbym polemizować wlasnie naszej kochanej ligi dotyczy. Skoro tak dziadowsko grająca legia ma 5 punktów przewagi to jak zenujaca musi byc nasza liga?

    OdpowiedzUsuń