niedziela, 15 czerwca 2014

Piękno "Rumble in the Jungle"

Piękniejszy mundial trudno było sobie wyobrazić - nawet w pierwszym ze spotkań, w którym oczekiwaliśmy dwóch zespołów ukierunkowanych na dobrą organizację gry obronnej jako priorytet, zdarzyła się niespodzianka z najwyższej półki, a Kostarykańczycy znaleźli się nagle na ustach całego świata. Choć i Urugwaj przed spotkaniem bezsprzecznie był przeceniany, a niezdolność Suareza do gry w spotkaniu z Anglią pozbawia walczaków Tabareza szans na wyjście z grupy.

Ukoronowaniem mundialowego szaleństwa pierwszych trzech dni miało być spotkanie z ilością podtekstów przekraczającą jakiekolwiek miary, doprawioną bezwzględną rywalizacją o ledwie 2 miejsca dające awans z morderczej grupy i soczyście skropioną parnym, niemożliwym do zniesienia amazońskim klimatem. Ilu ekspertów wypowiadało się na temat tego spotkania, tyle nowych tez na przetrwanie anormalnych dla piłkarzy warunków się pojawiało, zarówno w jednym, jak i drugim obozie. I tak jak wielu przed mistrzostwami optowało za korzystaniem z defensywnych rozwiązań taktycznych, tak i w przypadku tego kluczowego starcia dominowały propozycje formacji raczej obronnych. Jak celnie i z niekrytą radością zauważa Michael Cox dla Guardiana, co zaobserwować można w przekroju prawie wszystkich spotkań turnieju, obie drużyny postanowiły skupić się na rozwinięciu swoich atutów niż zniwelowaniu zalet rywala. I tak Roy Hodgson na pozycji nr 10 umieścił stworzonego do szybkiej gry i przydatnego w kontratakach Sterlinga, a Cesare Prandelli zagęścił środek pola nie tylko korzystając z genialnego trójkąta De Rossi - Pirlo - Veratti, ale i dodając schodzącego do środka Marchisio oraz balansującego między pozycją ofensywnego pomocnika a skrzydłowego - Candrevę. Dla każdego coś dobrego. Z korzyścią i dla widowiska i dla obu zespołów.

W moim mniemaniu był to ofensywnie najlepszy mecz na tych mistrzostwach. Oba zespoły były bardzo bliskie ideału w spełnianiu swoich założeń taktycznych, a w grupie drużyn prezentujących dane atuty wczorajsi rywale byli jednymi z najlepszych w tym turnieju. Bo środek pola Squadra Azzurra to ścisła światowa czołówka a energią i młodością w ofensywie niewiele ekip dorównuje Anglikom. Tak bajeczne spotkanie, okraszone ponadprzeciętnej urody bramkami pobudza wyobraźnię. I zdecydowanie nakazuje oczekiwać kolejnych zachwytów.

Czynnikiem, który przeważył szalę meczu na korzyść Włochów była dyspozycja lidera ich zespołu. Błyskotliwy Pirlo, wsparty bardzo dobrym Verattim i wszędobylskim Marchisio, z odpowiednim zabezpieczeniem tyłów pod postacią De Rossiego, zdominował środek pola i w konsekwencji całe spotkanie. Zawodnik Juventusu z potencjalnym swoim następcą z PSG rozumieli się wyśmienicie i brak nacisku w dość wysokim ustawieniu Anglików wykorzystywali lawirując między rywalami i wymieniając ok. 1/3 podań całego zespołu. Poniżej zaznaczono podania, które trafiały do obu graczy.


Zagęszczenie jednego miejsca na placu gry pozwoliło na odciążenie prawej strony, na której świetnie współpracowali Candreva i Darmian. Co ciekawe, przed meczem to właśnie na nich wskazywano, jako na najsłabsze punkty w całym ustawieniu drużyny Prandelliego, szczególnie biorąc pod uwagę zaangażowanie ofensywne Bainesa oraz Rooneya. I jak się okazało, Anglicy sami sobie wytrącili możliwość wykorzystania tej słabości, choć nie należy ukrywać faktu, że obaj zawodnicy z Włoch zagrali dobre spotkanie. Wysokie ustawienie napastnika Manchesteru United i brak powrotu do obrony powodował przewagę w stosunku 2v1 graczy w błękitnych strojach nad Bainesem. Fakt, jednocześnie pozwalało to Anglikom na wyprowadzenie szybkiej kontry lewą stroną, co z resztą zaowocowało zdobyciem gola, ale ostatecznie z niedostatecznie zabezpieczonej pozycji świetnie dośrodkował później Candreva, pozwalając Balotelliemu na zdobycie gola.



Podania do Matteo Darmiana oraz ustawienie Rooney'a przy atakach Włochów
(via: Bartosz Gazda/taktycznie.net)

W przypadku włoskiego napastnika na pochwałę zasługuje na pewno zdobyta bramka i dobra praca w polu karnym, jednak widoczny był u niego brak aktywności w grze (ledwie 27 kontaktów z piłką) oraz nieudany balans na linii spalonego (aż 3 razy na pozycji spalonej). Nie lepiej zaprezentował się jednak Immobile (również 3 spalone i to w niecałe 20 minut), co sprawia, że to raczej czarnoskóry napastnik pozostanie opcją numer 1 w ataku.

Jak wspomniałem wcześniej, drużynie Lwów Albionu zabrakło lidera. Słusznie kreowany na niego Rooney raził nieskutecznością, która później przerodziła się we frustrację, czego przykładem było odebranie piłki szykującemu się do strzału Barkleyowi. Po zmianach przeprowadzonych przez szkoleniowca Anglików nie był już tak widoczny i aktywny, jak na początku meczu na lewym skrzydle. Źle to wpłynęło także i na Raheema Sterlinga, który stracił decydującą inicjatywę w szybkich atakach. Mimo to młody gracz Liverpoolu obok swojego partnera klubowego - Sturrigde'a, byli najlepszymi zawodnikami w ekipie Trzech Lwów.

Mimo, iż obu zespołom należą się słowa uznania za cudowne widowisko, to jednak Włosi udowodnili wyższość klasy i doświadczenia nad Anglikami. Spotkanie to okazało się także niezwykle intrygujące w kwestii kolejnych starć, także i z upokorzonym wczoraj Urugwajem. Oto najważniejsze pytania, nasuwające się po wczorajszym meczu:

1. Czy Urugwaj otworzy się w meczu z Anglią? Jeśli nie, to czy Anglicy zdolni będą prowadzić grę w tym spotkaniu?
2. W jakiej faktycznie dyspozycji jest Rooney i czy podoła mentalnie roli lidera na boisku?
3. W którym miejscu powinien być ustawiony?
4. Czy najmniej aktywny wczoraj Welbeck powinien zostać zastąpiony przez Lallanę lub Oxlade'a-Chamberlaina?
5. Czy wykorzystywanie tylko prawego skrzydła przez Włochów nie ograniczy wariantów ofensywnych w spotkaniu z Urugwajem?
6. Jak zatrzymać duet Pirlo-Veratti?
7. Czy w meczach z Kostaryką i Urugwajem, gdy Włosi będą nastawieni na kontrataki, Darmian również powinien grać tak wysoko?
8. Czy Darmian utrzyma miejsce w składzie po powrocie De Sciglio?
9. Czy mało mobilny Chiellini powinien grać na lewej stronie (mimo doświadczenia na tej pozycji wczoraj ewidentnie nie radził sobie ze Sterlingiem)?

A to zapewne i tak część pytań, które po wczorajszym meczu kotłują się w głowach ekspertów i kibiców obu drużyn.

I na deser, dwie ciekawostki z wczorajszego spotkania:

1. Najpierw niechlubna statystyka - dośrodkowania obu zespołów. Celnie - odpowiednio 4% i 13%. Choć i w tym szaleństwie jest metoda. Jedyne celne w obu przypadkach kończyły się golami.


2. 93,2% celności podań Włochów jest najlepszym wynikiem na Mundialach od roku 1966. Klasa.

Termin "Rumble in the Jungle", jak tytułowano to spotkanie, niechybnie przywodzi na myśl dramatyczne starcie Muhammada Aliego z Georgem Foremanem w Kinszasie w '74 roku. W przeciwieństwie do mrożącej krew w żyłach agresji tamtego starcia, mecz w Manaus był pokazem klasy, wyrafinowania i subtelności obu drużyn. A czujnie nad tym wszystkim panował człowiek, który nawet gdy nie dotyka piłki (przepuszczenie przy golu Marchisio) robi to z niedoścignioną gracją.

Jak prawdopodobnie każdą inną czynność życiową, nawet tak trywialną jak gaszenie światła w kuchni:



WL



"Wino jest jak Andrea Pirlo - im starsze, tym lepsze"

piątek, 13 czerwca 2014

Neymarze, ratuj!

Trach! Piorun trafił Kanarka. I bezpodstawne byłoby mówienie, że był to grom z jasnego nieba, bo od pierwszych minut spotkania postawa Brazylijczyków nie dawała powodów do nadmiernego optymizmu. Neymar stał i przyglądał się całej sytuacji z pewnej odległości. Po straconym golu (pierwszym "swojaku" Canarinhos w historii Mundiali) swoim zwyczajem złapał się za boki i pomyślał: "To żeśmy sobie narobili ambarasu". Jednak w jego głowie, ani na chwilę, nie pojawiła się myśl świadcząca o jakimkolwiek zwątpieniu. Spojrzał tylko wymownie, to na Paulinho, to na Daniego Alvesa, zakasał rękawy i wziął się do pracy. Przejął mecz w swoje władanie i postanowił nie pozostawić żadnych wątpliwości.

Jednym meczem przeważył szalę rozsądzającą, jak wybitnym jest faktycznie piłkarzem i liderem reprezentacji. Od momentu utraty bramki sam jeden zapanował nad sytuacją na boisku. Nieprzyzwyczajony do tego stylu gry zarówno w reprezentacji, jak i w klubie, zmuszony był do częstego cofania się w okolice linii środkowej boiska, by wesprzeć bezradnych Luisa Gustavo i Paulinho. Ok. 1/3 podań, które trafiły do gracza z nr "10" na plecach, została przezeń przyjęta na własnej połowie, bądź w okolicach środka boiska. I to stamtąd zmuszony był dyrygować grą Canarinhos i to również tam znajdował więcej wolnego miejsca, niezbędnego do rozpędzenia się, by skutecznie przeprowadzić drybling. Najwierniejszym jego pomagierem okazał się Oscar, dzięki któremu możliwe było jakiekolwiek przejście drugiej linii Chorwatów, wykorzystując kombinacyjną grę, a nie bezsensowne i niecelne długie podania w strefę, gdzie zagęszczenie rosłych rywali było największe.

Z czasem, w drugiej części pierwszej połowy, gra skupiła się wokół jednego schematu - Neymar otrzymuje piłkę w środku pola, a dalej - niech się dzieje wola nieba jego. Bardzo mocno przypominało to postawę Messiego w wielu ważnych meczach Barcelony, gdy to Argentyńczyk musiał wyciągać swój klub z tarapatów. A, że młody Brazylijczyk miał okazję widywać taką sytuację dość często na treningach, skorzystał z wyniesionych nauk wyśmienicie. Wyśmiewano (całkiem słusznie z resztą) Jacka Gmocha, upierającego się w studiu, że Neymar to typowa "10" na boisku. Choć wiemy, że w większości meczów tak nie jest, gdybyśmy mieli go dziś przypiąć pod jedną z boiskowych pozycji, wybralibyśmy właśnie tą.

2 decydujące gole strzelone w mundialowym debiucie, 6 udanych dryblingów, 2 skuteczne odbiory na połowie rywala (w tym jeden świetny, z 65 minuty, na Corluce) i 2 kluczowe rzuty wolne wywalczone na 25 metrze od bramki przeciwnika. Do tego 4 oddane strzały (2 zablokowane, żaden niecelny) i najwięcej kontaktów z piłką na połowie rywala - możemy mówić o Oscarze, jako ważnym czynniku decydującym o wygranej (sprawiedliwości stało się zadość - świetny występ ukoronował golem), ale to Neymar był dzisiaj prawdziwym liderem na boisku i kluczem do zwycięstwa. Przed meczem porównywano go do Ronaldo na Mistrzostwach we Francji, jednak dziś bliżej mu było do Pelego, strzelającego decydujące gole w fazie pucharowej swego pierwszego turnieju w Szwecji w '58 roku.

Dziś po raz pierwszy los całego narodu spoczął na wątłych barkach młodego Neymara i on wyzwaniu podołał. Ciekawe, ile jeszcze razy podczas tego turnieju, będzie konieczna jego interwencja.

***

Paradoksalnie, dobrze się stało, że tak słaby mecz trafił się Brazylijczykom już na początku turnieju. Choć ostudziło to znacznie zapał społeczeństwa, oczekującego dziś pogromu na Arena do Sao Paulo, to pokazało to największe mankamenty gry zespołu Luisa Felipe Scolariego. Niezwykle skuteczny sposób na reprezentację gospodarzy znalazł w pierwszych minutach spotkania Niko Kovac, niechybnie nasuwając na myśl styl gry Atletico Madryt w zakończonym sezonie. Nie cofnęli się, wzorem innych rywali Brazylijczyków, lecz postawili bardzo skuteczne zasieki na obszarze całej swojej połowy. By dana taktyka okazała się skuteczna, co również udowodnili zawodnicy Simeone, nie może pozostawiać najmniejszego miejsca na błąd. A na nieszczęście Chorwatów, w oczy rzuciły się najmocniej dwa: brak asekuracji i słaba postawa Vrsaljko na lewej obronie oraz brak wytrzymałości pod koniec pierwszej połowy i drugiej części połowy drugiej (oj, dał się we znaki południowoamerykański klimat). I powstałe w ten sposób luki banda Neymara wykorzystywała z bezwzględnością.

Jak Chorwaci zneutralizowali brazylijskie zagrożenia na początku spotkania? Przede wszystkim cofnęli wszystkie formacje przed linię piłki, prowadząc aktywny pressing wysuniętych w systemie 4-4-2 Jelavicia oraz Kovacicia na rozgrywających: Luisie Gustavo oraz Paulinho. Ci, nie mając pomysłu na sforsowanie zasieków rywala podawali piłkę na skrzydła, gdzie, zgodnie z założeniami taktycznymi, ciężar akcji do przodu przesuwać mieli Dani Alves oraz Marcelo i stamtąd dostarczać piłki do ustawionych wyżej Neymara oraz Hulka. O ile gracz Realu starał się wywiązać ze swych zadań, jego partner ze strony prawej grał tragicznie - nie znajdując miejsca do rozpędzenia się z piłką, stawał się bezwartościowy. Razem z Paulinho byli zdecydowanie najsłabszymi ogniwami w drużynie Scolariego. Znając jednak zwyczaje selekcjonera, nie powinni obawiać się utraty miejsca w składzie, gdyż zgodnie z założeniem, powinni hartować się z każdym kolejnym meczem turnieju. Oby tylko popularny Felipao wyciągnął z tego spotkania właściwe wnioski.

***

Postawę sędziów pozostawiam bez komentarza - powracają niechlubne czasy mundialu na Dalekim Wschodzie. Wiedząc z autopsji, że rozliczenie oszustw jest praktycznie niemożliwe, zostaje nam modlić się, by okazji do mylenia się na korzyść gospodarzy było w tym turnieju jak najmniej.

I wierzę w Chorwację - tak wyrachowanego, ładnego i poukładanego futbolu w wykonaniu młodych i zdolnych nie widziałem już dawno. Wyjście z grupy gwarantowane.

Edit: Najlepiej charakter meczu przedstawił na swej okładce dziennik "La Gazzetta dello Sport" - "Więcej Neymara niż Brazylii".



WL


Król Neymar i jego świta

środa, 11 czerwca 2014

O życiu w cyklach czteroletnich

Wraz z pierwszym świadomym mrugnięciem powiek w dniu dzisiejszym zakończył się pewien cykl. Przeze mnie, przebyty w pełni świadomie i w całej swej długości po raz drugi. Istnieją jeszcze tacy, którym dane było przebyć każdy z dotychczasowych 19-stu. O czym sam przekonuję się na własnej skórze - każdy jest inny, wyjątkowy. Nie da się go porównać do żadnego innego cyklu, ni to w naturze, ni w religii. Wprawdzie cechuje go rytualność (rekord sprzedanych albumów Panini znów został pobity) i elementy mistycyzmu, jednak uczucia z nim związane są całkowicie nieprzewidywalne.

Każdy jest inny i jednocześnie nam najbliższy. Mniej lub bardziej wypełnia każdą chwilę i patrząc przez jego pryzmat, dostrzegamy przekrój całego naszego życia. Między innymi dlatego, że nie opuszcza nas nawet na sekundę i w emocjach z nim związanych kodujemy każdy istotny moment. W owych cyklach dorastamy, pokonujemy trudności życiowe, odnosimy nasze sukcesy i porażki. Więc doskonale pamiętam, że wiadomość o zwolnieniu Leo Beenhakkera przyjmowałem z ręką uwięzioną w gipsie. Zapytajcie mnie o to za lat 20 - założę się, że ani jeden szczegół mi nie umknie.

Dziś krąg zatacza kolejny z nich i zaskakuje mnie względność pojmowania jego długości. "Bo przecież 4 lata to szmat czasu"  - powiemy 14 lipca, z nostalgią żegnając XX Mundial i łapczywie spoglądając w stronę kolejnego, a jednocześnie, gdy pomyślimy dziś o 4 latach, które już za nami, zaskoczeni przyznamy, że ledwie zauważyliśmy, kiedy ten czas minął. To jeden z najważniejszych elementów piękna owych cyklów - czteroletnia długość to idealny okres. Nie za długi, by nie utracić jego magii oraz nie za krótki, by wyczekiwanie pozwoliło na emocjonalne oczyszczenie. 

Najbardziej bolesny dla tych, których pokonał w swych ostatnich dniach i których podczas święta zabraknie. Falcao, Reus, Ribery, Alcantara, Montolivo. Ha, i kto teraz nie przyzna racji, że czas jest przecież wartością względną - wskazówka sekund na ich zegarkach obracała się dużo szybciej niż chociażby na moim, gdzie manifestacyjnie wydłużała okres przeskoczenia na kolejną kreskę. I gdy w całym cyklu dni było prawie półtorej tysiąca, ostatecznie zabrakło chociaż 10.

Oczekiwanie dobiegło końca. Ostatni dreszcz emocji i niepewności przechodzi po moich plecach, a kartki notatek taktycznych i skarby kibica zaraz odejdą do lamusa, bo choć tyle czasu tracimy na "przygotowanie", życie i tak zakpi z nas po raz kolejny. Zakpi z 31 potężnych społeczności, wywyższając tylko tą JEDNĄ. 

Pozostałe nadzieję złożą w kolejnym cyklu. Niezależnie od wyniku, złoży ją każdy z nas. Bo każdy daje nową szansę i kto wie, czy nie ostatnią.

I rozpoczniemy kolejne 4 lata, które tak prawdziwie obrazują istotę egzystencji - wyczekiwanie, przygotowanie, święto.

Lecz stanie się to dopiero za miesiąc. Dziś celebrujmy piękno gry, dzięki której życie w cyklach irracjonalnie nabiera sensu.


WL


poniedziałek, 26 maja 2014

Czy to koniec "Wielkiej Piątki"?

To miał być jego rok. Każdy, najmniejszy element został poświęcony przygotowaniom do kolejnych turniejów wielkoszlemowych. Fakt, szczęścia w Australian Open miał co niemiara, choć część przeszkód musiał pokonać samodzielnie. I gdy zdążyliśmy już przemianować nadpobudliwego Stasia, rzucającego rakietami i kaleczącego siatkę, na Stanislasa - pełnoprawnego mistrza szlema i wreszcie spełnionego, prawie 30-letniego tenisistę... bańka prysła. I jak to w przypadku baniek bywa - zabrakło cierpliwości. 

Symboliczne gesty, które wskazywałem, pisząc (O TUTAJ!) o kluczu do sukcesu w Melbourne, nagle stały się nic nieznaczącą pantomimą. Jak przykro jest wskazywać brak cierpliwości i konsekwencji w poczynaniach tak doświadczonego zawodnika. A wydawało się, że wszystkie demony zostały już dawno za plecami. Byliśmy tego pewni ledwie 5 miesięcy temu. Nie, lepiej - miesiąc temu powtarzaliśmy australijską śpiewkę podczas mocno obsadzonego turnieju w Monako. A po drodze odprawił dość nieuprzejmie z kwitkiem Federera czy mączkowego wymiatacza - Ferrera. To wszystko układało się w, aż nazbyt, logiczny scenariusz. Stasiu Stanislas miał zawojować Paryż...

Wszak, turniejową "trójkę" otrzymuje się nie przez przypadek. 

"Nie mam pojęcia, dlaczego zagrałem tak zły mecz" - stwierdził lapidarnie Szwajcar w pomeczowym wywiadzie. Zbędna kurtuazja - sam doskonale znał przyczynę porażki. Gołym okiem mógł dostrzec ją każdy, oglądający spotkanie. A nawet jeśli ktoś mecz przeoczył - statystyki okazują się bezlitosne. 62 niewymuszone błędy w 4-setowym pojedynku, ledwie 54% punktów po pierwszym serwisie (a jak zabójczym punktem arsenału zagrań Szwajcara jest serwis, wiemy doskonale). 

Nie oszukujmy się - zabrakło wyrachowania, cierpliwości. Żadnym argumentem nie jest w tym przypadku brak ogrania czy ciężki rywal, dobrze radzący sobie na tej nawierzchni - jak to żałośnie musiałoby zabrzmieć w przypadku zawodnika nr 3 na światowych listach. Możliwość zrzucenia wszystkiego na dokuczającą ostatnio (m.in. w Madrycie i Rzymie) kontuzję pleców sam Szwajcar wykluczył zapewniając przed turniejem o swej pełnej gotowości. Czy to presja i brak opanowania czy nerwy po nieudanym pierwszym secie i ciężkim boju w drugiej partii? Pewnie już się nie dowiemy, jednak to w nich tkwi klucz do rozwiązania zagadki, bo od trzeciego seta na korcie królował już wyłącznie Hiszpan a Szwajcar coraz częściej kierował wzrok w kierunku kortu, nie radząc sobie z niesprzyjającym "momentum".

Jak to w takich sytuacjach bywa, nieuniknionym staje się nagle pytanie - "Co dalej?". Wimbledon rządzi się swoimi prawami, które raczej nigdy Wawrince nie sprzyjały - ostatni raz przebrnął przez drugą rundę 5 lat temu. Jeśli Stasiu pozbiera się i na powrót odnajdzie w sobie Stanislasa - może odpalić, a sukces będzie tym bardziej spektakularny (a przy okazji znacznie zyska nadszarpnięty dziś ranking). Jeśli nie... możemy stać się świadkami jednego z najszybszych upadków z tenisowego szczytu. 

"Muszę ponownie poskładać puzzle w całość. Jeszcze osiągnę ich [Djokovicia, Federera, Nadala] poziom." - dodał Wawrinka na koniec wywiadu.

 Kurtuazja? Znamy fakty, lecz jednocześnie jesteśmy świadomi, że jeśli ktoś ma nas jeszcze zaskoczyć w wąsko pojętej czołówce - to jest to właśnie on.

Ostatni raz zwycięzca z Australii nie przebrnął pierwszej rundy w Paryżu od 16 lat. Niby niedużo, ale takie przypadki liczymy na palcach jednej ręki.

Novak Djoković przed turniejem na kortach Rolanda Garrosa stwierdził, że "w tenisie doczekaliśmy się czasów panowania Wielkiej Piątki. Stan może czuć się jej pełnoprawnym członkiem".

Pięciu do brydża to faktycznie zbyt wielu.

WL



wtorek, 20 maja 2014

Najlepszych lig świata (bez Ligue 1) fakty i smaczki zebrane (Impresje weekendowe - 12) (cz.3)

Tak to już jest, gdy zapowiada się coś na konkretny termin - przeważnie wszystko sprzeciwia się dotrzymaniu go. Co ma jednak wisieć, nie zatonie, więc zapowiedziane podsumowanie La Liga i końcowe werdykty w Serie A przedstawiam z jednodniowym opóźnieniem.

***

Hiszpania:

- Mistrzem kraju, przerywając 9 letni duopol Realu i Barcelony, zostało Atletico. W ostatnim meczu, decydującym o losach tytułu, zawodnicy Diego Simeone zremisowali na Camp Nou 1:1, co pozwoliło im utrzymać bezpieczną, trzypunktową przewagę w tabeli. Był to dziesiąty tytuł Los Colchoneros w historii. Ostatnie trofeum mistrzowskie zdobyli 18 lat temu. W klasyfikacji medalistów zajmują trzecią pozycję za, jakże by inaczej, Realem i Barceloną. Królewscy zdobyli 32 tytuły mistrzowskie. Duopol tych klubów na czele La Liga został rozbity po raz drugi w okresie ostatnich 10 lat. Poprzednim takim przypadkiem był sezon 2007/2008, który Barca skończyła na 3 miejscu, ustępując pozycji wice-mistrza Villarreal. 

- Atletico, zdobywając mistrzostwo, uzbierało 90 punktów. Jest to najniższy wynik tryumfatora rozgrywek od sezonu 2008/2009 (wtedy zwyciężyła Barcelona z 87 punktami). Po raz pierwszy w historii zdobywca 3 miejsca uzyskał aż 87 punktów. 

- W jednym z ostatnich wpisów na swoim blogu "Zonal Marking", Michael Cox - specjalista od analizy statystyk piłkarskich - udowadniał dominację Manchesteru City w zakończonym sezonie Premier League, tworząc wykres średniej celności podań od średniego czasu posiadania piłki. Znalezienie się w czołówce obu klasyfikacji pozwoliło uzyskać City najlepszy wynik. Jak wygląda to w przypadku Atletico? Posiadanie piłki - 9. miejsce w La Liga, celność podań - 11. miejsce. Tak, statystyki nie wygrywają trofeów. 

- A może to dzięki obronie zdobywa się trofea? Ta teza jest znacznie łatwiejsza do zatwierdzenia. W klasyfikacji najmniejszej liczby strzałów, które pozwala się oddać rywalowi na bramkę Atletico zajęło 2. pozycję, a także najczęściej odbierało rywalowi piłkę. 

- Co ciekawe, uważani powszechnie za twardzieli, gracze Simeone otrzymali najwięcej żółtych kartek za "nurkowanie" w polu karnym. 

- Jak ciężka była to końcówka sezonu dla Atletico pokazuje fakt, że aż 8 z ostatnich 11 goli zdobytych przez graczy Simeone, strzelono głową. 6 z nich padło po rzutach rożnych. 

- Atletico jest również drużyną, która ani razu nie przegrała w tym sezonie na własnym stadionie (wyłączając rozgrywki Pucharu Króla)

- Drugie miejsce w tabeli utrzymała Barcelona, która dzięki remisowi wyprzedziła Real Madryt bilansem lepszych bezpośrednich spotkań. Królewscy natomiast, wygrali swój ostatni ligowy mecz z Espanyolem 3:1. 
Gracze Ancelottiego zdobyli największą liczbę bramek w tym sezonie - 104. Zaliczyli oni również najdłuższą serię meczów bez porażki. Pomiędzy dwoma meczami z Barceloną nie przegrali 18 spotkań. 

- Po meczu z Atletico zwolniono trenera Barcelony Gerardo "Tata" Martino. Jego następcą został były gracz Dumy Katalonii - Luis Enrique, dotychczasowy szkoleniowiec Celty Vigo. W samym klubie latem ma nastąpić rewolucja kadrowa, gdyż kolejne 3 okienka transferowe będą dla Barcelony zamknięte, w wyniku zakazu nałożonego przez FIFA. 

- 4. miejsce w La Liga oraz prawo gry w eliminacjach Ligi Mistrzów uzyskał Athletic Bilbao, gromadząc na swym koncie 70 punktów. 3 najbardziej utytułowany klub w Hiszpanii powraca do europejskiej elity po 15. latach przerwy. Baskowie swój ostatni mecz zremisowali z walczącą o utrzymanie Almerią 0:0. 

- Warto wspomnieć o twierdzy, jaką w tym sezonie był stadion San Mames Barria. Gracze Athleticu przegrali na własnym stadionie ledwie 2 mecze: z Atletico oraz Espanyolem (oba 1:2), remisując z Realem Madryt i pokonując Barcelonę.

- Miejsce w Lidze Europy, dzięki zdobyciu trofeum oraz zajęciu 5. miejsca w La Liga, wywalczyła Sevilla. W ostatniej kolejce pokonała 3:1 Elche. 

- Unai Emery jest pierwszym trenerem, któremu udało się przepracować cały sezon w Sevilli od rozgrywek 2008/2009.

- Pozostałe dwa miejsca w europejskich pucharach padły łupem Villarreal (6. miejsce) oraz Realu Sociedad (7. miejsce). Oba zespoły uzyskały 59 punktów. W bezpośrednim pojedynku na koniec sezonu lepszy okazał się zespół nazywany Żółtą Łodzią Podwodną, który wygrał na wyjeździe 1:2.

- O utrzymanie, w ostatniej kolejce, walczyło 5 drużyn. Wcześniej spadek zapewnił sobie Real Betis. Przed decydującym "rozdaniem" punktowo ogon tabeli prezentował się następująco: Getafe 39 pkt., Almeria 39, Granada 38, Osasuna 36 oraz Real Valladolid 36. Almeria zremisowała, jak wcześniej wspomniałem, z Athletic Bilbao, dzięki czemu zapewniła sobie utrzymanie.O utrzymaniu zarówno Osasuny, jak i ekipy z Valladolid decydowało bezpośrednie spotkanie między Realem a Granadą. Zwycięstwo gości z Andaluzji skazałoby na spadek obie drużyny z najsłabszym bilansem. I tak się stało. Granada wygrała ostatnie spotkanie 0:1. W tym wypadku na nic zdał się tryumf Osasuny nad Betisem 2:1. Gracze z Pampeluny oraz Valladolid dołączyli do Betisu i żegnają się z La Liga. 

- Ciekawostka: W zakończonym sezonie na korzyść Osasuny nie podyktowano żadnego rzutu karnego.

- Nie rozstrzygnięte są jeszcze losy awansu do hiszpańskiej elity. Obecnie na czele Liga Adelante znajduje się Deportivo La Coruna, które potrzebuje do awansu jeszcze jednego zwycięstwa w jednej z ostatnich trzech kolejek. Przypomnę, że bezpośredni awans do La Liga uzyskują zespoły z pierwszych dwóch miejsc. Kolejne 4 ekipy walczą w barażach o ostatnie wolne miejsce. Warto wspomnieć, że awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej nie mogą uzyskać drugie drużyny klubów pierwszoligowych. Gdyby więc Barcelona B utrzymała swoje miejsce w czołowej 6, nie mogłaby walczyć o awans i jej miejsce zająłby kolejny zespół w tabeli. 

- Najlepszym strzelcem La Liga z dorobkiem 31 trafień został Cristiano Ronaldo. Jest to drugie takie osiągnięcie Portugalczyka, choć zdobyte najmniejszą liczbą trafień od sezonu 2008/2009 (wtedy wygrał Forlan), czyli ostatniego przez jego przybyciem do Madrytu. Od tego czasu dzieli się on tym trofeum z Leo Messim, który w tym sezonie zajął w tej klasyfikacji 2 miejsce. Trzeci, z dorobkiem 27 trafień, był Diego Costa. To jedyny gracz Atletico w najlepszej 15 strzelców.

- Najwięcej asyst zanotował Angel Di Maria z Realu Madryt (17). Najczęściej na bramkę strzelał Ronaldo (7.2! str/mecz), a największymi brutalami z lidze byli Alberto Botia z Elche (15 żółtych i 1 czerwona kartka) oraz Victor Sanchez z Espanyolu (12 żółtych i 2 czerwone). 

- Gareth Bale był pomocnikiem, który miał największy udział w zdobywaniu goli (15 bramek i 12 asyst). Kolejne miejsce w tej klasyfikacji zajął Ivan Rakitić (12 goli, 10 asyst).

- Diego Simeone w Hiszpanii jest człowiekiem spełnionym: wygrał ligę oraz puchar jako zawodnik oraz jako trener.



***

Włochy:

Poniżej przedstawiam wyłącznie statystyki niewiadome przed ostatnią kolejką, pozostałe znajdują się w TYM tekście. 

- Juventus Turyn pokonał w ostatniej kolejce Cagliari 3:0, dzięki czemu zakończył sezon z 102 punktami na koncie. Jest to rekord nie tylko Serie A, ale także wszystkich najsilniejszych lig europejskich, w których sezony rozgrywano w systemie 38-meczowym. Po 100 oczek zdobywały tylko Real oraz Barcelona w poprzednich dwóch sezonach. 

- Stara Dama wygrała wszystkie 18 meczów rozgrywanych na własnym stadionie. Wśród 20 zespołowych lig taka sytuacja ma miejsce po raz pierwszy od 1975 roku. Co ciekawe, wszystkie niewygrane Juventusu miały miejsce z zespołami, które na koniec sezonu uplasowały się w górnej połowie tabeli. 

- Antonio Conte przedłużył kontrakt ze Starą Damą na kolejny sezon. Latem zapowiedziano przybycie kilku zawodników, jednak dyrektor sportowy - Beppe Marotta - wykluczył spektakularne ruchy na rynku transferowym.

- Roma przegrała swoje ostatnie spotkanie 1:0 z Genuą. W tabeli ukończyła sezon z 85 punktami, co w 6 z 10 ostatnich rozgrywek pozwoliłoby na zdobycie mistrzowskiego tytułu.

- O ostatnie miejsce premiowane grą w Lidze Europy do ostatniej kolejki walczyły 4 drużyny: Torino (56 punktów przed ostatnią kolejką), Parma (55), Milan (54) oraz Hellas Verona (54). Swoje spotkania wygrały Parma (2:0 z Livorno) oraz Milan (2:1 z Sassuolo). Gracze z Mediolanu zobaczyli w tym spotkaniu 2 czerwone kartki (Mexes oraz De Sciglio). Swój mecz z Napoli boleśnie przegrali gracze Hellasu - 5:1. Przy takim wypadku zdarzeń, miejsce w Lidze Europy zajmowała Parma. Wszystko zależało od Torino grającego z Fiorentiną. Wiele mówiło się o tym, że kibice obu klubów żyją ze sobą w przyjaźni, toteż gracze z Florencji powinni odpuścić ten mecz. W rzeczywistości to gospodarze w liliowych strojach zdobyli pierwszą bramkę i 12 minut po wyrównaniu ponownie wyszli na prowadzenie.  W 84 minucie kolejną bramkę wyrównującą zdobył Jasmin Kurtić. Gdy wydawało się, że nic się już nie zmieni, w 92 minucie podyktowano rzut karny na korzyść Torino. Strzał Alessio Cerciego został jednak obroniony przez bramkarza. Pechowiec utonął we łzach, a z awansu do europejskich pucharów cieszyła się Parma.

- W meczu Chievo z Interem, wygranym przez gospodarzy z Werony 2:1, zadebiutował w barwach zwycięskiego zespołu Tomasz Kupisz. Inny z Polaków, Igor Łasicki, zagrał swoje pierwsze 15 minut w Serie A w barwach Napoli. 

- Królem strzelców Serie A z 22 trafieniami na koncie został Ciro Immobile z Torino (po sezonie przeniesie się do Borussi Dortmund). Za nim uplasowali się Luca Toni (20 goli) oraz Carlos Tevez (19). Aż 3 zawodników uzyskało 10 asyst, z których dwóch występuje w barwach Romy. Byli to: Alessio Cerci oraz Gervinho i Francesco Totti. Najwięcej żółtych kartek (15) obejrzał Bostian Cesar z Chievo, a czerwonych (2) Daniele Conti z Cagliari. Najczęściej na bramkę strzelał Mario Balotelli - 5.1 strzału/mecz, jednak piłka znajdowała drogę do siatki tylko w 9% przypadków.

- Sprawa awansu do Serie A nadal pozostaje nierozstrzygnięta. Wciąż te same drużyny pozostają w walce o 2 i 3 pozycję, a do końca pozostały 2 kolejki.

PS Utrzymanie w Bundeslidze zapewnił sobie Hamburger SV, który najpierw u siebie zremisował 0:0, a potem na stadionie Guerther Fuerth 1:1. 


WL


wtorek, 13 maja 2014

Najlepszych lig świata (bez Ligue 1) fakty i smaczki zebrane (Impresje weekendowe - 11) (cz.2)

Wczoraj zaprezentowałem fakty i ciekawostki związane z ostatnią kolejką ligową w niemieckiej Bundeslidze oraz przedostatnią we włoskiej Serie A. Dziś nadszedł czas na kolejną wielką kampanię - angielską Premier League. Zapraszam!

Anglia:

- Mistrzem Premier League został Manchester City, który zapewnił sobie tytuł wygrywając w ostatniej kolejce mecz na własnym stadionie z londyńskim West Hamem 2:0. Osiągnął on tym samym dwupunktową przewagę nad drugim Liverpoolem, zdobywając 86 punktów, czyli o 3 punkty mniej niż Manchester United przed rokiem i on sam przed dwoma laty. Jest to czwarte w historii mistrzostwo klubu z Etihad Stadium, a drugie odkąd rozgrywki odbywają się pod szyldem Premier League.

- The Citizens zdobyli w mijającym sezonie 102 gole, co jest wynikiem o jedno oczko gorszym od rekordy ustalonego w sezonie 2009/10 przez Chelsea. Ledwie jedno trafienie gorsi byli gracze Liverpoolu. Warto nadmienić, że aż 86 bramek padło z obszaru pola karnego, a 13 po rzutach rożnych (najwięcej wśród wszystkich drużyn Premier League). Najbardziej bramkostrzelnymi zawodnikami byli Yaya Toure (20 trafień), Sergio Aguero (17) oraz Edin Dżeko (16). Jako ciekawostkę można dodać, że Manchester City uzyskał lepszy bilans bramkowy (65), niż samych goli strzelił jego lokalny rywal - United (64).

- Radość fanów Manchesteru City była przeogromna, po końcowym gwizdku zajęli praktycznie całą płytę stadionu:


- The Citizens posiadają fanów w różnym wieku. Oto jak dwoje wnucząt postanowiło zażartować ze swej babci:




- Drugie miejsce zajął Liverpool, zdobywając w ostatecznym rozrachunku 84 punkty. W ostatnim spotkaniu wygrał on z Newcastle United 2:1. Samobójczego gola strzelił obrońca Liverpoolu - Martin Skrtel, dla którego był to 4 "swojak" w zakończonym sezonie. Obie bramki dla The Reds padły po rzutach wolnych (rzuty wolne były wykonywane praktycznie z tego samego miejsca, tak samo jak strzały do bramki). W ilości bramek zdobytych po stałych fragmentach gry drużyna z Anfield nie ma sobie równych w tym sezonie - zdobyli w ten sposób 26 goli, co stanowi ponad 1/4 ich ogólnego dorobku.

- Liverpool jednocześnie stał się pierwszą drużyną od sezonu 1962/63 (kiedy dokonał tego Tottenham), która w jednym sezonie zdołała zdobyć ponad 100 bramek i jednocześnie stracić ponad 50. Drużyna Rodgersa ustanowiła w tym sezonie także rekord goli zdobytych w pierwszej połowie - 59. To więcej, niż dorobek 14 innych drużyn angielskiej ekstraklasy w tym sezonie.

- Wiadomym jest, że przed walką w Lidze Mistrzów po 5 latach przerwy, Liverpool musi poszerzyć oraz wzmocnić skład. Głównymi kandydatami do gry na Anfield w przyszłym sezonie są: Adam Lallana z Southampton (za którego ponoć złożono już ofertę), Cristian Tello z Barcelony, Will Hughes - fantastyczna młoda gwiazda Championship z Derby County oraz William Carvalho ze Sportingu Lizbona. Ponadto, jako konieczne wzmocnienie lewej obrony wspomina się o Ashley'u Cole'u odchodzącym z Chelsea oraz Alberto Moreno z Sevilli. 

- Od zgryźliwości nie powstrzymali się fani Manchesteru United (ci sami, którzy w podobny sposób domagali się zwolnienia Davida Moyesa), wynajmując samolot, który przelatując podczas meczu nad Anfield Road miał "przypomnieć" Stevenowi Gerrardowi liczbę jego tytułów mistrzowskich:



- Trzecie miejsce w tegorocznych rozgrywkach zajęła Chelsea, która wygrała swój ostatni mecz na wyjeździe w Cardiff 1:2. Znakiem rozpoznawczym drużyny Mourinho w tym sezonie była defensywa - stracili oni ledwie 27 bramek, a także najczęściej zachowywali czyste konto (18 razy). W ledwie jednym meczu The Blues stracili więcej niż dwa gole - w wygranym na wyjeździe meczu z Sunderlandem 3:4. Gracze Chelsea byli także najczęściej oddającymi strzały na bramkę rywala - ich średnia na mecz wyniosła 18,2. 

- Po raz pierwszy w swojej karierze Jose Mourinho zakończył sezon poza pierwszą "dwójką". Jest to także pierwszy od 2002 roku sezon bez jakiegokolwiek trofeum wywalczonego przez Portugalczyka. 

- Czwarte miejsce w tabeli oraz prawo do gry w eliminacjach do Ligi Mistrzów wywalczył sobie Arsenal. Choć bez problemu wygrał swoje ostatnie, wyjazdowe spotkanie z Norwich 0:2, miejsce w czołowej "czwórce" zapewnił sobie dużo wcześniej. Jest to szósty przypadek, w ciągu ostatnich dziewięciu sezonów, że Arsenal plasuje się tuż za podium. Bramki dla Kanonierów zdobyli Carl Jenkinson (był to jego pierwszy gol w seniorskiej karierze!) oraz Aaron Ramsey. Jak istotna była nieobecność Walijczyka w najważniejszych meczach sezonu pokazuje fakt, iż miał on czynny udział w zdobyciu 27% goli strzelonych przez Kanonierów w całym sezonie, pomimo opuszczenia aż 16 spotkań (!). Z 10 trafieniami został też drugim najlepszym strzelcem w swojej drużynie.

- Klub z Emirates Stadium po sezonie opuści prawy obrońca - Bacary Sagna, który najprawdopodobniej przeniesie się do Manchesteru City. Bliski podpisania kontraktu z Kanonierami jest natomiast inny Francuz - Loic Remy. Sam Arsene Wenger zapowiada wiele wzmocnień w letnim oknie transferowym, jednak na tę chwilę ciężko jest wskazać konkretnych zawodników.

- Kwestia piątego miejsca rozstrzygnięta była jeszcze przed ostatnią kolejką - zajął je Everton i tym samym zapewnił sobie udział w rozgrywkach Ligi Europy.

- O ostatnie miejsce w lidze, które pozwoliłoby na grę w europejskich pucharach do końca walczyły drużyny Tottenhamu oraz Manchesteru United. Koguty miały 3 punkty przewagi nad Czerwonymi Diabłami i powiększyły ją, gdyż pokonały Aston Villę 3:0, gdy Manchester zremisował 1:1 w Southampton. Po raz pierwszy od 25 lat Manchester United nie zakwalifikował się do europejskich pucharów. Był to mecz pożegnań - ostatni raz trykot z logiem United założyli Nemanja Vidić (kapitan drużyny) oraz - jak się okazało dzień później - wieloletni lider defensywy, Rio Ferdinand, z którym postanowiono rozwiązać kontrakt. Swój ostatni mecz jako menedżer drużyny zaliczył także Ryan Giggs. Niepewna jest również przyszłość kilku graczy: m.in. nie przedłużono do tej pory kontraktu z Evrą. Grupa decyzyjna klubu z Old Trafford w porozumieniu z nowym menedżerem, którym prawdopodobnie zostanie Louis Van Gaal, zamierza sprowadzić kilku klasowych graczy. Mówi się miedzy innymi o wzmocnieniu lewej obrony Lukiem Shaw oraz zakontraktowaniu nowego lidera środka pola: Marco Reusa, Toniego Kroosa lub Cesca Fabregasa.

- Podczas meczu w Southampton na trybunach pojawił się selekcjoner angielskiej reprezentacji - Roy Hodgson. Następnego dnia podał on listę zawodników powołanych na mundial w Brazylii. W kadrze znalazło się 7 zawodników z klubów rozgrywających mecz na St. Mary's Stadium. 

- W końcowych minutach meczu Tottenhamu miał miejsce zabawny incydent. Pewien kibic Kogutów, zajmujący miejsce w pobliżu ławki rezerwowych, dość mocno uprzykrzał się swoimi głośno wypowiadanymi opiniami menedżerowi zespołu - Timowi Sherwoodowi. Ten, znany ze swej spontaniczności, zaprosił fana do siebie, kazał mu ubrać swój klubowy bezrękawnik i powiedział, żeby sam spróbował poprowadzić drużynę w ostatnich minutach. 


Tim Sherwood został zwolniony trzy dni później. Prowadzona przez niego drużyna zdobywała średnio 1.91 pkt./mecz. Jego poprzednik - Andre Villas-Boas notował 1.83 pkt./mecz. Są to najlepsze pod tym względem wyniki w historii Tottenhamu. 

- Występ w Lidze Europy ma zagwarantowane także Hull City, które wystąpi w finale Pucharu Anglii. Kwalifikacja jest niezależna od wyniku spotkania.

- Spadkowiczów w Premier League poznaliśmy jeszcze przed ostatnią kolejką. Są nimi: Norwich, Fulham oraz Cardiff. Drużyna z Londynu zremisowała swój ostatni mecz 1:1 z Crystal Palace, natomiast Norwich i Cardiff przegrały (jak wcześniej wspominałem). Ciekawostką jest Sunderland, który jeszcze dwa tygodnie przed zakończeniem sezonu znajdował się na ostatnim miejscu w tabeli, a rozgrywki zakończył na 14 pozycji. 

- Awans do angielskiej elity zapewniły sobie już Leicester City (prawdopodobnie kontrakt przedłuży z Lisami Polak - Marcin Wasilewski, będący podstawowym stoperem w tegorocznych rozgrywkach) oraz Burnley. O ostatnie miejsce w Premier League trwa walka w barażach. Do finału na Wembley zakwalifikowały się Derby County oraz Queens Park Rangers. Obie drużyny prowadzone są przez legendarnych w angielskiej piłce menedżerów: Steve McLarena i Harry'ego Redknappa. Niezależnie od wyniku decydującego starcia możemy być pewni sporej dawki emocji na ławce rezerwowych oraz humoru na konferencjach prasowych. 

- Królem strzelców w tegorocznych rozgrywkach został Luis Suarez z dorobkiem 31 trafień. W 38-meczowym sezonie jest to najlepszy wynik w historii. Jednego gola więcej zdobył Alan Shearer, jednak sezon liczył wtedy 42 spotkania. Drugi najlepszy wynik w tym sezonie uzyskał partner klubowy Urugwajczyka - Daniel Sturrigde. Razem tworzą najbardziej bramkostrzelny duet zawodników z jednego klubu w jednych rozgrywkach - zdobyli wspólnie 52 gole. Wyprzedzili w klasyfikacji inną legendarną parę z Liverpoolu - Kenny Dalglish/Ian Rush. Suarez oddał również najwięcej strzałów na bramkę - średnio 5.5 na spotkanie. Przy tym wyniku reszta stawki wynika niezwykle blado: drugi Sergio Aguero notował ledwie 3.7 strz./mecz. 

- Najwięcej asyst zanotował kolejny zawodnik Liverpoolu - Steven Gerrard - 13. Ledwie jedno oczko mniej zaliczył wszechstronny Luis Suarez. Klasyfikacja najlepszych asystentów podkreśla tą cechę również u Yayi Toure, który do 20 trafień dodał 9 asyst. Najwięcej żółtych kartek zobaczył Pablo Zabaleta z Manchesteru City - 11, a czerwonych - Kevin Nolan z West Hamu - 2. Najbardziej agresywnym klubem okazał się Sunderland, którego zawodnicy obejrzeli aż 69 żółtych oraz 7 czerwonych kartoników. 

- Rozgrywki Premier League zmieniały lidera w tym sezonie aż 25 razy (!). Jest to drugi wynik w historii - tylko w sezonie 2001/2002 lider zmieniał się więcej, bo 29 razy. A przyszły sezon zapowiada się nie mniej ekscytująco.

Na podsumowanie sezonu w La Liga zapraszam już w poniedziałek!

WL


poniedziałek, 12 maja 2014

Najlepszych lig świata (bez Ligue 1) fakty i smaczki zebrane (Impresje weekendowe - 11) (cz.1)

Z uwagi na to, że życie napisało dla kończącego się weekendu tak dramatyczny scenariusz, a także przez samą ilość informacji, o których chciałbym chociaż napomknąć, dzisiejsze impresje (po baaaaardzo długiej przerwie) otrzymają formę informacyjno-plotkarską. Wydaje mi się, że wszystkie fakty i ploteczki, które niżej przytoczę, nie wymagają szerszego komentarza. Skądinąd wiem, że ten blog ma czytelników wyłącznie inteligentnych, każdy wyciągnie odpowiednie wnioski. Przepraszam wszystkich, którzy chcieliby poczytać co nieco o lidze francuskiej - tym tematem szerzej nigdy się nie zajmowałem i jeśli cokolwiek bym pisał, byłoby to bardziej powierzchowne niż zadowalające. Jeśli posiadacie dodatkowe informacje lub te przekazane przeze mnie okażą się nieaktualne/nieprawdziwe, a także gdy zauważycie błędy - piszcie w komentarzach! Wszystko postaram się dodać lub poprawić.

Niemcy:

- Rywalizacja w niemieckiej Bundeslidze zakończyła się w minioną sobotę. Mistrzem Niemiec już po 27 kolejkach, co oczywiście jest rekordem, został Bayern Monachium. Już wtedy posiadał 25 punktów przewagi nad Borussią Dortmund. Jest to 24 tytuł mistrzowski Bayernu. Pod tym względem nie ma sobie równych - drugie miejsce zajmuje Borussia Dortmund z 5 mistrzostwami na koncie.

- Bawarczycy zakończyli sezon z 90 punktami. Nie pobili oni jednak rekordu, gdyż nie przeskoczyli poprzeczki ustawionej przez siebie w ubiegłym roku - 91 punktów. Utracili także część przewagi nad Borussią - z 25 punktów zmalała ona do 19. Różnica punktowa nad wicemistrzem również jest mniejsza niż rok temu - w zeszłym sezonie wynosiła 25 punktów

- Bayern w sobotnim meczu wystąpił w koszulkach zaprojektowanych na kolejny sezon. Prezentują się one iście "po katalońsku":


- Przed ostatnim meczem z Vfb Stuttgart trener Bawarczyków - Pep Guardiola - został zapytany o zwyczaj oblewania trenera piwem przez zawodników. Odpowiedział (żartem oczywiście), że kto się odważy to zrobić, może zapomnieć o miejscu w składzie na ostatni oficjalny mecz Bayernu w tym sezonie - finał Pucharu Niemiec przeciwko Dortmundowi. Jako pierwszy zrobił to Jerome Boateng, a zaraz po nim wszyscy członkowie zespołu. 

- Sam Guardiola, świętując i trzymając w mokrych rękach paterę za mistrzostwo, upuścił ją na ziemię. Bawarczycy zbagatelizowali tą sprawę, jednak fani z całego świata jednoznacznie uznali to za zły znak przed kolejnym sezonem. Kataloński trener dał się porwać zabawie i alkoholowi, którego tego dnia nie szczędzono nikomu i podczas podziękowania skierowanego do kibiców w centrum Monachium, znany ze swego opanowania trener wziął mikrofon i wykrzyczał: "Na zawsze jestem Monachijczykiem!"




- Trzecie miejsce w tabeli i grę bezpośrednio w fazie grupowej Ligi Mistrzów zapewniło sobie Schalke, pokonując 4:1 Norymbergę.

- Czwarte miejsce w tabeli oraz występ w eliminacjach do Ligi Mistrzów wywalczył zwycięstwem 2:1 nad Werderem Brema - Bayer Leverkusen.

- Szansę na znalezienie się na 4 miejscu przed ostatnią kolejką miał Wolfsburg, który wygrał 3:1 z Borussią Moenchengladbach (5 miejsce), lecz nie wyprzedził Bayeru do którego tracił 1 punkt.

- Awans do Ligi Europy zapewniły sobie również wyżej wymieniona Borussia oraz Mainz, które wygrało swoje szalone spotkanie z Hamburgerem SV 3:2 strzelając decydującego gola w 84 minucie. Gdyby zespół z Moguncji stracił punkty, w pucharach zagrałby Augsburg, który wygrał z Eintrachtem Frankfurt 2:1

- Spadkowicze znani byli już przed decydującą kolejką, a kwestią do rozstrzygnięcia pozostawały miejsca, które zajmą. Istotne to o tyle, że 16 zespół ma prawo walki w barażach. Wszystkie trzy drużyny przegrały swoje mecze i układ ogona tabeli nie uległ zmianie. 16 miejsce zajmuje HSV Hamburg i otrzymuje szansę walki w barażach, 17 miejsce - Norymberga, 18 - Eintracht Brunszwik

- Awans do Bundesligi zapewniły sobie: FC 1. Koeln (powracające po 2 sezonach nieobecności) oraz SC Paderborn 07. Już spieszę z wyjaśnieniem: Paderborn po raz pierwszy zagra w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech; to klub z małego, akademickiego miasteczka o tej samej nazwie, znanego wśród Niemców jako bastion katolicyzmu. Zaufajcie mi, nie jest to przypadek - klub rozwija się bardzo prężnie odkąd prezydentem został Wilfried Frinke, będący szefem wielkiej firmy meblarskiej. Sukcesywnie buduje on [klub] swoją markę na solidnych niemieckich zawodnikach oraz młodzieży.

- W barażach o awans z Hamburgerem SV zmierzy się Greuther Furth, które będzie miało szansę na awans po roku nieobecności w elicie.

- Najlepszym strzelcem Bundesligi został Polak - Robert Lewandowski, zdobywając 20 goli. Jest on pierwszym polskim królem strzelców w 5 najsilniejszych ligach świata. Wyczyn Roberta umieszcza go w dolnej połowie stawki najlepszych strzelców w Niemczech. Najlepszy wyczyn strzelecki to 40 goli, a najsłabszy to 17 trafień. Drugie miejsce w wyścigu o koronę króla strzelców zajął Mario Mandżukić z 18 trafieniami.

- Najwięcej asyst zanotował Marco Reus - 13, najwięcej żółtych kartek zobaczył Carlos Zambrano z Eintrachtu Frankfurt - 13, czerwonych Luis Gustavo z Wolfsburga - 3, a najczęściej czyste konto zachowywał Manuel Neuer - 15 razy.

- Ciekawostka: uwielbiany przez kibiców i dziennikarzy trener Mainz - Thomas Tuchel - zrezygnował ze swej funkcji po ostatniej kolejce. Mówi się, że ma objąć Schalke, Bayer lub Red Bull Salzburg. Jako trener drużyny z Moguncji zdobywał średnio 1,41 punktu/mecz. Juergen Klopp, jako trener Mainz, notował ledwie 1,13 pkt/mecz.

- Na koniec: graficzne przedstawienie sytuacji na dnie tabeli. Całkiem trafne, dodajmy: 


Włochy:

- Mistrzem Włoch już w poprzedniej kolejce po raz 3 z rzędu został Juventus Turyn. Stało się to faktem za sprawą Romy, która przegrała wyjazdowy mecz z Catanią 4:1, dając tym samym Sycylijczykom cień szansy na awans (o tym potem). Jest to według Juventinich 32, a według oficjalnych statystyk 30 scudetto Starej Damy (Juventus nie uznaje dwóch dyskwalifikacji korupcyjnych). Pod tym względem nie mają sobie równych - na kolejnych miejscach w tej klasyfikacji znajdują się zespoły z Mediolanu posiadające po 18 tytułów mistrzowskich. 

- W 37. kolejce Juventus wygrał wyjazdowe spotkanie na szczycie z Romą 1:0, a zwycięską bramkę zdobył w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry Pablo Osvaldo, dla którego był to pierwszy gol w Serie A strzelony w barwach Bianchonerich. Interesujące jest to, że sam zawodnik po zdobyciu bramki wykonywał szydzące gesty w stronę trybun, a w barwach Romy rozegrał dwa sezony strzelając aż 27 bramek. 

- Juventus, wygrywając spotkanie z Romą, ustanowił nowy rekord punktowy Serie A, który, przed rozegraniem ostatniej kolejki, wynosi 99 punktów. Turyńczycy wyprzedzili tym samym Inter Roberto Manciniego, który w swym najlepszym sezonie uzyskał 97 punktów. Aby zostać drużyną "na 102", Juve musi wygrać ostatni mecz z Cagliari na własnym stadionie.

- W barwach Romy, wskutek kontuzji Morgana De Sanctisa, wystąpił Łukasz Skorupski, dla którego był to debiut w Serie A. Polak zaprezentował się bardzo pewnie, a jak to się zwykło mówić, przy straconej bramce "nie miał żadnych szans". Media, swymi ocenami, umieściły go wśród najlepszych zawodników spotkania. Wśród graczy Romy wybierany był jako najlepszy, bądź drugi po Miralemie Pjaniciu. Sam Rudi Garcia, trener Rzymian, bardzo chwalił polskiego bramkarza, po czym dodał: "Musimy częściej sprawdzać Łukasza w meczach o stawkę".

- Po spotkaniu trener Juventusu, Antonio Conte, powiedział: "W ciągu tych trzech lat prosiłem moich piłkarzy o wiele i dostałem naprawdę dużo. Trzeba zastanowić się czy jest szansa na poprawienie naszego składu aby zrobić dalszy postęp. Z tego punktu widzenia mam wątpliwości". Czy to zapowiedź pożegnania trenera z obecnym klubem? W zeszłym tygodniu miało dojść do spotkania szkoleniowca z zarządem klubu, jednak Conte się nie stawił. Jako potencjalni kandydaci na miejsce Włocha wymieniani są: Luciano Spaletti, Cesare Prandelli, Massimo Carrera oraz Zinedine Zidane

- Drugie miejsce na koniec sezonu i występ w fazie grupowej Ligi Mistrzów już wcześniej zapewniła sobie Roma. W tym sezonie zdobyła ona do tej pory 85 punktów. Pobili tym samym klubowy rekord z sezonu 2007/2008, który wynosił 82 punkty. W przeciągu ostatnich 13 lat, Roma zajmowała drugie miejsce w Serie A aż siedmiokrotnie

- Kontrakt z rzymskim klubem do 2018 roku przedłużyła jedna z gwiazd drużyny - Miralem Pjanić. Wcześniej o Bośniaka wypytywały się m.in. Barcelona oraz PSG. Uważa się, że może to być umyślne zagranie działaczy Romy, aby podnieść cenę zawodnika. 

- Trzecie miejsce w Serie A i grę w eliminacjach do Ligi Mistrzów zapewniło sobie Napoli, które wygrało na wyjeździe 2:5 z Sampdorią Genua. Bramkę dla zespołu gospodarzy zdobył Polak - Paweł Wszołek. Było to jego pierwsze trafienie w 10 występie we włoskiej elicie. 

- Przed ostatnią kolejką miejsce 4 zapewniona ma Fiorentina, która wygrała 1:0 z Livorno, natomiast 5 miejsce zapewnił sobie Inter, wygrywając 4:1 z Lazio. Obie drużyny zagrają w przyszłym sezonie w Lidze Europy.

- W meczu Interu Mediolan po raz ostatni w karierze wystąpił Javier Zanetti, prawdziwa legenda klubu z San Siro. W barwach Internazionale rozegrał 857 spotkań, przed 15 lat będąc kapitanem drużyny. Na pożegnalnym meczu Argentyńczyka osiągnięto rekord frekwencji w tym sezonie na spotkaniu Interu. Około 90 minuty na murawę stadionu wtargnął jeden z kibiców, chcąc osobiście pożegnać idola. Natychmiast został zatrzymany przez ochroniarzy, jednak Zanetti podszedł do niego i osobiście mu podziękował.




- 3 asysty w meczu Interu z Lazio zanotował Mateo Kovacić - 20 letni Chorwat, sprowadzony półtorej roku temu z Dinama Zagrzeb. Do tej pory prezentował się w barwach Interu bardzo przeciętnie - nie strzelił jeszcze gola w oficjalnym meczu, a zanotował ledwie 6 asyst (w tym 3 z ubiegłego weekendu). Miejmy nadzieję, że udany występ młodego zawodnika w ostatnim spotkaniu będzie dobrym prognostykiem przed przyszłym sezonem. W swoim stylu gry Chorwat porównywany jest do Iniesty, Modricia oraz młodego Andrei Pirlo.

- Przed meczem z Interem kontrakt z Lazio na kolejny sezon zdecydował się przedłużyć Miroslav Klose

- O ostatnie miejsce, gwarantujące grę w Lidze Europy, biją się Torino (56 punktów), Parma (55) , Milan (54) oraz Hellas Verona (54). Przywilej ten mogło zapewnić sobie już w niedzielę Torino, jednak prowadząc 1:0 z Parmą, drugą żółtą kartkę i w konsekwencji czerwoną (obie za symulowanie) otrzymał Ciro Immobile, żegnając się tym samym z widownią na turyńskim Stadio Olimpico, gdyż przenosi się do Dortmundu. Wyrównująca bramka dla zespołu gości padła po rzucie karnym podyktowanym za faul Kamila Glika. W ostatniej kolejce Torino zagra z Fiorentiną, Parma z Livorno, Milan z Sassuolo, a Hellas w Napoli. 

- Milan mógłby mieć jeden punkt więcej na swoim koncie, gdyby nie przegrał 2:1 spotkania z Atalantą Bergamo. Rossonerich na prowadzenie wyprowadził samobójczym golem Gianpaolo Bellini. Po rzucie karnym wyrównał German Denis, a wybitnej urody bramkę, dającą drużynie z Bergamo zwycięstwo, zdobył w 90. minucie, wprowadzony 2 minuty wcześniej na boisko, Franco Brienza. Przyznajcie, prezentuje się wyśmienicie. 



- Jedna z gwiazd Milanu, Brazylijczyk Kaka, zapowiedział, że zostaje na San Siro na kolejny sezon. 

- Przed ostatnią kolejką w strefie spadkowej znajdowały się Bologna (29 punktów), Catania (26) oraz Livorno (25). Jedyną drużyną, która mogła znaleźć się jeszcze w strefie spadkowej było Chievo Verona, posiadające 30 punktów na koncie, tak więc każda z drużyn miała jeszcze szanse na utrzymanie. Livorno utraciło je przegrywając 0:1 z Fiorentiną. Bologna i Catania grały przeciwko sobie i po niezwykle emocjonującym spotkaniu okraszonym ładnymi bramkami oraz czerwonymi kartkami dla zawodników obu drużyn, goście z Sycylii wygrali 1:2. Ten wynik w kontekście wyjazdowego zwycięstwa Chievo nad Cagliari 0:1, zapewnił utrzymanie drużynie z Verony. Reasumując, tegoroczni spadkowicze z Serie A to: Bologna, Catania oraz Livorno. A tak cieszyli się gracze Chievo z utrzymania:



- Awans do Serie A zapewniło sobie Palermo (po roku nieobecności w elicie). Walka o 2 pozostałe miejsca w elicie trwa pomiędzy LecceLatiną a Ceseną i Crotone. Do rozegrania pozostały 4 kolejki - najbliższe we wtorek oraz w niedzielę. We wtorek w bezpośrednich meczach zagrają ze sobą Cesena z Empoli, a Crotone z Latiną

- A tak prezentuje się terminarz ostatniej kolejki Serie A:



Część druga - Anglia i Hiszpania - już wkrótce!

wtorek, 22 kwietnia 2014

Bo "doppia effe" w nazwisku zobowiązuje...

1 lutego 2014 r. Na Stadio Renato Dall'Ara w Bolonii trwa rozgrzewka przed spotkaniem Serie A pomiędzy miejscową drużyną a goścmi z Udine. Nagle Zeljko Brkić, podstawowy goalkeeper drużyny Udinese czuje ból w mięśniu i upada. Zaniepokojony woła natychmiast stojącego niedaleko Lorenzo di Iorio, trenera bramkarzy. Po krótkim obadaniu wyrok jest jednoznaczny: Serb nie da rady zagrać w tym spotkaniu. Co robić? Di Iorio rozgląda się. Tuż obok, z błyskiem w oczach, zaistniałej sytuacji przygląda się Ivan Kelava - Chorwat, który rozpoczynał sezon w bramce Udinese, jednak po serii błędów dość szybko został odesłany na ławkę. Niedaleko, jakby zamknięty w swoim własnym światku, zupełnie niezainteresowany przebiegiem sytuacji, rozciąga się 17-letni Simone Scuffet - perła klubowej akademii, jednak bez jakiegokolwiek doświadczenia na najwyższym szczeblu rozgrywek. Di Iorio prosi do siebie Francesco Guidolina, pierwszego szkoleniowca Zebr. Nauczeni przykrymi doświadczeniami, związanymi z postawą Chorwackiego zawodnika, debatują chwilę ściszonym głosem. Widząc lekki uśmiech i niedowierzanie na twarzy swego przełożonego, Kelava powoli tracił tak nagle rozbudzoną nadzieję. W końcu trener bramkarzy skierował swe kroki w stronę nastoletniego Włocha i przekazał krótki, lecz bardzo wymowny komunikat: "Giochi tu" ("Grasz Ty").

Normalnie w decyzji Guidolina nie tkwiłby jakikolwiek pierwiastek powątpiewania i zdziwienia, przecież jest trenerem słynącym z dawania szans młodym talentom. Jednak krótkie spojrzenie na tabelę i ostatnie rezultaty Udinese musiało zrodzić wiele wątpliwości nie tylko w nim samym, ale przede wszystkim w kibicach. Bianconeri przegrali 4 poprzednie mecze i w roku 2014 nie dane im było poczuć smaku zwycięstwa. W tabeli ligowej staczali się coraz niżej i okupowali 15 miejsce ze zmniejszającą się przewagą nad strefą spadkową. W tej sytuacji wątpliwości było aż zbyt wiele.

W tym samym czasie, w Remanzacco, małej miejscowości oddalonej 5 kilometrów od centrum Udine, w domu przy ulicy Świętego Stefana, Fabrizio Scuffet, oglądając przedmeczowe studio, dowiedział się o obecności syna w wyjściowej "11". Nie dowierzając, szybko porwał ze sobą płaszcz oraz żonę Donatellę i pobiegł do miejscowego baru, który stanowił centrum spotkań fanów miejscowego klubu. Po przekroczeniu progu lokalu, powitały go gromkie brawa. Jako były bramkarz amatorskiego klubu ze wsi, w której się wychował, pierwszy trener Simone i jego najbardziej zagorzały fan, doskonale znał jego największe wady i zalety. W późniejszym wywiadzie wyjaśniał, że dobrze wiedział, jak świetnie spisuje się jego syn na linii i serce podchodziło mu do gardła wyłącznie, gdy jego potomek musiał wychodzić do dośrodkowań i łapać górne piłki. "To zawsze jest wielkie ryzyko, przede wszystkim u niedoświadczonego gracza" - wyjaśniał Fabrizio Scuffet. Syn nie dał mu jednak ani jednego powodu do obaw, spisał się wyśmienicie.

Jak cała drużyna Friuliani. Po trafieniach Antonio Di Natale oraz Nico Lopeza, a także z czystym kontem Scuffeta, wygrali pewnie to spotkanie. A jakże by inaczej, młody bramkarz został poproszony po meczu do wywiadu dla stacji Sky i przed kamerami zaprezentował się równie pewnie, co na boisku. Z lekkim uśmiechem, bez żadnej tremy, z odpowiednim dystansem do swojej osoby i elokwencją odpowiadał na pytania redaktorki. Pierwszą rzeczą, którą zrobił po wejściu do klubowego autokaru, był telefon do rodziców. Padre Fabrizio wyznał w wywiadzie, że tej nocy miał olbrzymie problemy z zaśnięciem, ponieważ wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co się wydarzyło. Ostatecznie przekonało go wydanie "La Gazzetta dello Sport" z dnia kolejnego i notka na temat występu jego syna na różowych stronach dziennika (z najważniejszymi informacjami). Przeczytał: "W wieku 17 lat [Simone Scuffet] zadebiutował w Serie A bez strachu i bez utraty gola. Zupełnie jak Buffon.". Simone był jednak miesiąc i 21 dni młodszy od bramkarza Juve, gdy ten, 19 Listopada 1995 roku, jeszcze w barwach Parmy, debiutował przeciwko Milanowi. I wielu dziennikarzy z Italii twierdziło, że w swym pierwszy występie zaprezentował się lepiej niż Superman.




Aby odnaleźć ostatniego zawodnika z regionu Udine, debiutującego w barwach lokalnego zespołu musielibyśmy cofnąć się o dekadę, a był nim Fabio Rossitto. Jeśli chcielibyśmy zawęzić nasze poszukiwania do bramkarzy wyłącznie, powinniśmy sięgnąć po roczniki statystyczne z lat '60. Dokładnie 15 kwietnia 1962 roku ostatnim takim zawodnikiem był legendarny Dino Zoff.

Jak na chłopaka "stąd" przystało, barwom klubu ze Stadio Friuli oddany jest od małego. Przeszedł wszystkie szczeble piłkarskiego wykształcenia w klubowej akademii, przeważnie przeskakując kolejne poziomy szybciej od rówieśników. Jako kibic starał się nie opuścić żadnego meczu, a atmosferę stadionu miał okazję poznać lepiej jako chłopiec do podawania piłek. Udzielając rok temu wywiadu po świetnym sezonie w Primaverze, zapytany o zainteresowanie wielkich klubów z Półwyspu Apenińskiego, odpowiedział, że żaden stadion nie będzie dla niego tak wyjątkowy i piękny jak Friuli - miejsce w którym się wychował. Największe piłkarskie marzenie? A jakże by inaczej - możliwość zagrania w lokalnej "świątyni" w barwach pierwszej drużyny. Spełnione 4 lutego w pucharowym spotkaniu z Fiorentiną, dodajmy, że wygranym. Jakie jest kolejne? Możliwość gry w dorosłej Squadra Azzurra. A o tym, że i to jest niedalekie wypełnienia świadczy fakt, że w marcu został zaproszony przez Cesare Prandellego na specjalne zgrupowanie treningowe, przeznaczone dla grupy zawodników przymierzanych do gry w seniorskiej reprezentacji. Coraz głośniej we włoskich mediach padają propozycje zabrania 17-latka na brazylijski mundial, jako 3 bramkarza, by jako naturalny następca Buffona mógł poczuć atmosferę wielkiej imprezy.

Także z grą w narodowych barwach związane jest największe niepowodzenie Scuffeta w dotychczasowej karierze. Zdobywca tytułu najlepszego młodego bramkarza kraju był podstawowym goalkeeperem drużyny, która dotarła do finału Mistrzostw Europy U-17, rozgrywanych w słowackiej Żilinie. Według doniesień prasy, swoją grą zapisał się wyraźnymi zgłoskami w notesach większości skautów, między innymi Raifa Husica z Bayernu Monachium. W finale jednak, reprezentacji Włoch przyszło się zmierzyć z Rosjanami, a po bezbramkowym remisie w regulaminowym czasie gry, o wszystkim decydować miały rzuty karne. W serii jedenastek, pomimo dwóch obronionych przez bohatera niniejszego tekstu strzałów, ostatecznie zwyciężyli reprezentanci Sbornej. Scuffet, jak i cała drużyna Daniele Zoratty, nie krył rozgoryczenia, choć jemu akurat niewiele można mieć do zarzucenia.


Sam jednak z dystansem podchodzi do swojego talentu. A jak wiemy, o zawrót głowy spowodowany szybkim przeskokiem do świata dorosłej piłki nietrudno. Tym bardziej, gdy codziennie przyjeżdżając do ośrodka treningowego parkuje swojego mini-Smarta w pobliżu m.in. Bentley'a Toto Di Natale, a jego cena wg serwisu transfermarkt.de wynosi 2,5 miliona Euro. I choć wydaje się, że Stadio Friuli to idealne miejsce dla młodego bramkarza - z dala od błysków fleszy i presji wielkich klubów, a jednocześnie z możliwością rywalizacji z najlepszymi w Serie A, to można odnieść wrażenie, że dość ciężko będzie pozostać mu na dłuższy okres w rodzinnym mieście. Już teraz otwarcie zainteresowanie zawodnikiem wyrażają piłkarskie potęgi. Zapytania wysłały Milan, Arsenal, PSG czy wspominany wcześniej Bayern. Roma zachęca możliwością współpracy z Morganem De Sanctisem - graczem, który na Friuli spędził 8 lat i z którym Scuffet utrzymuje dość bliskie stosunki. Juventus, szukający następcy dla starzejącego się Buffona, coraz częściej, przez usta Beppe Marotty - dyrektora sportowego, wypowiada się coraz odważniej, zachęcając młodziana do wstąpienia w swe szeregi. Mimo niezbyt udanego występu w przedostatniej ligowej kolejce przeciwko drużynie z Turynu, został pochwalony zarówno przez Marottę, jak i Antonio Conte. Byłoby to przedłużenie tradycji występów w Starej Damie bramkarskich legend w podwójną literą "f" w nazwisku (tzw. "doppia effe"), reprezentantów Italii i zdobywców Pucharu Świata. Mowa tu naturalnie o Dino Zoffie i Gigim Buffonie, na których wielkiego następce został Scuffet niejako predestynowany, nosząc odpowiednie nazwisko. Do pomysłu przeprowadzki młody bramkarz odnosi się też bardzo sceptycznie (Udinese proponuje mu profesjonalny kontrakt do 2019 roku), szczególnie w kierunku niezbyt lubianego Juventusu. "Wszystko ma swój czas, najważniejszą rzeczą dla mnie jest obecnie skupienie się na pracy nad swoją grą." - mówi. Niby jest to oczywisty i dość często powtarzany przez młodych graczy frazes, jednak sam w sobie bardzo istotny. I w przypadku gracza Udinese widać gołym okiem, że nie jest to kurtuazja. Skromne wypowiedzi w mediach, świadomość koniecznej, ciężkiej pracy w szkole i silna więź z rodziną, świadczą o odpowiednim środowisku do rozwoju i poczuciu własnej wartości młodego bramkarza. 

Gdzie Scuffet widzi swe największe mankamenty? Przede wszystkim uważa, że musi poprawić komunikację z zespołem i grę na przedpolu. To pierwsze przyjdzie z czasem, tak jak autorytet w oczach kolegów z drużyny. Drugie wymaga także doświadczenia, przede wszystkim w odpowiednim czytaniu gry, ale także ciężkiej pracy na treningach. Nie zraża się popełnianymi błędami, takimi jak w spotkaniach z Juventusem czy Cagliari, choć nie bagatelizuje ich. Uważa je za nieodłączny element swego fachu, jednak możliwy do wyeliminowania poprzez większe skupienie i ciężką pracę na treningach. Sam czasownik "lavorare" (pracować) jest jednym z najczęściej występujących w wypowiedziach piłkarza. Ma pełną świadomość, że jest to podstawa każdego sukcesu. 


Scuffet - pierwszy z prawej, zdjęcie ze zgrupowania treningowego
reprezentacji Włoch w marcu tego roku


Bramkarski idol? Rozsądek podpowiada, że powinniśmy go upatrywać wśród legend calcio: Battara, Zenga, Zoff czy Buffon. Nic z tych rzeczy. I tu Scuffet pozostaje wierny lokalnym wzorcom, a za swój wzór uznaje bramkarza Interu - Samira Handanovicia, którego miał okazje podglądać podczas 8 lat gry dla zespołu z Udine. W wielu wywiadach młody gracz wychwala Słoweńca i powtarza słowa o pójściu jego śladem, przez pracę z tymi samymi, świetnymi trenerami. "Dla mnie to numer 1 na świecie" - mówi Scuffet i choć ciężko się z nim zgodzić, to jednak widać w tym sens, szczególnie biorąc pod uwagę podobne aspekty w grze obu bramkarzy: świetną postawę na linii i agresywne wyjścia z bramki. A o tym, jak niedaleko jest swego idola, niech świadczy przedświąteczne głosowanie kibiców na najlepszego bramkarza Serie A, w którym Włoch zajął 3 miejsce, tuż za Buffonem i Handanoviciem właśnie.

Tyle o samym zawodniku. Sprawdźmy jednak, jak jego talent ma się do rzeczywistości. Od 1 lutego Simone Scuffet zagrał we wszystkich 15 spotkaniach rozegranych przez Udinese, wśród których były 2 półfinałowe starcia z Fiorentiną w Pucharze Włoch. Skupmy się jednak na samej Serie A. Na 13 spotkań 6 razy zachował czyste konto, wpuścił 15 bramek (z czego jednak 9 w 3 spotkaniach). Według not wystawianych przez serwis Whoscored.com, najlepszymi jego występami były mecze z Chievo (3:0), Milanem (1:0) oraz Catanią (1:0), o którym wspominałem w jednym z moich poprzednich wpisów. W tym ostatnim meczu młody bramkarz został wybrany jednogłośnie najlepszym graczem na boisku, broniąc 7 strzałów na bramkę (jeden z najlepszych występów bramkarskich tego sezonu w Serie A), w tym 2 lub 3 bardzo spektakularnie. Do udanych występów powinien zaliczyć także mecz z Interem, zakończony bezbramkowym remisem, w którym w ostatnich minutach kilkakrotnie ratował swą drużynę z opresji, a co ważne, miał okazję stanąć po raz pierwszy oko w oko ze swym idolem na murawie. Natomiast w spotkaniu z Romą (2:3), 17 marca, mimo straty aż 3 goli, obronił 4 strzały.


Liczba obronionych strzałów


Jak wspominałem wcześniej, nie ustrzegł się błędów - być może nie były szczególnie spektakularne, ale jednak znaczące. Między innymi przy drugiej bramce dla Juventusu w spotkaniu z 14 kwietnia. Zaliczył także kilka niepewnych interwencji, jednak nie można powiedzieć, że wynikały one z braku zdecydowania, a bardziej z błędnego czytania gry czy zbytniej brawury. Jak zauważał ojciec bramkarza i na co zwraca uwagę sam Simone, słabością w jego grze są wyjścia z bramki, szczególnie wyłapywanie dośrodkowań, do których wychodzi bardzo często zdecydowanie, chcąc najczęściej piąstkować (wśród bramkarzy Serie A najwyższa średnia piąstkowanych piłek na spotkanie). W kilku pierwszych spotkaniach wynikały z tego sporne sytuacje pomiędzy bramkarzem a obrońcami, powstałe z niezrozumienia przy pozbywaniu się futbolówki z obszaru bronionego pola karnego.

Jak pokazują statystyki, największym problemem Simone Scuffeta jest wyprowadzanie piłki. Średnia celność jego podań to 53%, z czego w przypadku dalekich piłek oscyluje ona w przedziale 30-40%, a szczególnie dotyczy to wykopywania futbolówki z rąk - na 32 próby ledwie 7 celnych. Jak ma się to do innych bramkarzy Serie A? Obaj rywale klubowi  - 63% celnych, idol i punkt odniesienia - Handanović - 76%, z czego ok. 65% jeśli chodzi o dalekie piłki. Spójrzmy jednak na zawodników o poziomie i doświadczeniu zbliżonym do 17-latka: Mattia Perin z Genoi (21 lat) - 64% celnych/ok. 53% dalekich, Francesco Bardi z Livorno (22 lata) - 51%/ok. 43%. Na ich tle nie wypada jego postawa najgorzej, choć nie ma wątpliwości, że jest to element gry wymagający zdecydowanej poprawy.

Dobrą grę na linii potwierdza natomiast fakt, że notuje on średnią obronionych strzałów 2,23 na mecz, co daje mu 8 pozycję wśród wszystkich bramkarzy Serie A, którzy rozegrali w obecnym sezonie min. 10 spotkań. Biorąc pod uwagę wyłącznie "rzucanie się", zajmuje 6 miejsce ze średnią 1,69. Co ciekawe, plasuje go to na 20 pozycji wśród goalkeeperów w 5 najlepszych europejskich ligach. Natomiast rozpatrując średnią traconych bramek, w Serie A okupuje 8 pozycję (wśród zawodników z min. 10 występami).


Mocne i słabe strony wg Whoscored.com

Patrząc na postawę Simone Scuffeta na boisku i poza nim nie ma się wątpliwości - jest to talent najczystszej próby. Statystycznie powoli zaczyna wkradać się do czołówki Serie A, a 18. urodziny obchodzić będzie dopiero 31 maja. Doskonale wie, że z każdym kolejnym spotkaniem narastać będzie na nim presja i coraz mniej rzeczy będzie mu puszczanych płazem, szczególnie, gdy już zadebiutuje w dorosłej reprezentacji. Czy powinniśmy mieć jakiekolwiek obawy? "Przede mną długa droga" - uspokaja Scuffet - "Muszę zachować spokój, przecież jeszcze nic nie osiągnąłem". Po ukończeniu 18 roku życia stanie przed koniecznością podpisania profesjonalnego kontraktu i nie ma wątpliwości, że podpisze go z drużyną ze Stadio Friuli. Kluczowym pytaniem pozostaje: na jak długo i co dalej? Od tych decyzji przede wszystkim zależeć będzie kariera wielkiego talentu z Remanzacco. O kwestię rozwoju piłkarskiego powinniśmy być spokojni - Scuffet zna swoją wartość i bardzo rozsądnie podchodzi do wszelkich spraw związanych ze swym talentem.

Włosi wychowali sobie bardzo zdolne pokolenie bramkarzy, ze wspomnianymi Perinem i Bardim na czele. Wśród nich jedna perła błyszczy jednak mocniej niż inne. Potrzeba tylko bardzo ostrożnie się z nią obchodzić (czy tego samego nie mówiono prawie 20 lat temu o Buffonie?) i stopniowo polerować, aż w końcu stanie się dla Włochów bezcenną i gwarantem stałości na tak newralgicznej pozycji na boisku. Może i jak dwie poprzednie perły, zdobędzie dla Azzurrich kolejny Puchar Świata. W końcu "doppia effe" w nazwisku zobowiązuje.

WL

PS Ciekawostka: Simone Scuffet jest już zaręczony z również 17-letnią Letizią Ciani, siatkarką miejscowego klubu, z którą znają się od dziecka. Sam zawodnik mówi, że jest ona jednocześnie jego najlepszą przyjaciółką i stara się jej poświęcać każdą wolną chwilę. Podobno nie znosi medialnego blichtru, co stanowi kolejną zaporę pomiędzy Scuffetem a popularną "sodówą". 


niedziela, 20 kwietnia 2014

Strzeżcie się Czarnych Kotów!

I nie bądź tu przesądny, gdy zespół który krzyżuje plany największym faworytom do tytułu nosi przydomek "Czarne Koty". I aby dopełnić czarę goryczy, okupuje on ostatnie miejsce w tabeli z niezwykle skromnymi szansami na utrzymanie. A jednak Sunderland, bo o tej drużynie mowa, znalazł sposób na piłkarskich hegemonów i choć prawdopodobnie spadnie do Championship, w tegorocznej kampanii Premier League odegrał główną rolę. I choć po spotkaniu z Manchesterem City szok był jeszcze umiarkowany, bo zespołowi Manuela Pellegriniego z drużyną z północnej Anglii było w tym sezonie nie po drodze, tak 3 dni później, gdy wszyscy ostrzyliśmy sobie zęby na przyszłotygodniowy "mecz o wszystko", podopieczni Gustavo Poyeta dokonali rzeczy niemożliwej.

Jose Mourinho od dłuższego czasu doskonale czuł, że piłkarska karma w końcu musi go opuścić. Sam, podczas swego poprzedniego pobytu na Stamford Brigde przewidywał, że na własnym boisku pokona go drużyna z ligowego Szeolu. I nie pomylił się. Po 77 spotkaniach bez porażki na Stamford Brigde pokonał go właśnie Sunderland. Sam zbyt często kusił los w tegorocznej kampanii, popełniając olbrzymią, jak na niego, listę grzeszków, z których musiał się wyspowiadać w ostatniej chwili, przed nadchodzącymi Świętami. I wymieniać je można zacząć, tak na prawdę, już od letniego okienka transferowego i oddania Romelu Lukaku do Evertonu. Lista ta poszerzała się z każdym ligowym miesiącem, zahaczając o poprzeczkę Franka Lamparda w derbach Londynu czy nieskuteczność w batalii z West Hamem, aż w marcu i kwietniu doszły do niej przewinienia tak ciężkie, że los odwrócił się od Portugalczyka. I choć kibice The Blues głównym winowajcą obwołają sędziego, "Piłkarski Bóg" (którego wykreować się starał Michał Okoński w swojej książce "Futbol jest okrutny") o niczym nie zapomina i niesłusznie podyktowany rzut karny był formą oddania sprawiedliwości za błąd Andre Marinera w spotkaniu z West Bromem (niesłuszny karny w doliczonym czasie gry, który pozwolił Chelsea na uratowanie remisu). Ot, taka piłkarska sprawiedliwość. Jeden punkt podarowany, ten sam punkt odebrany. I możemy się zastanawiać, jak to możliwe, skoro na ławce trenerskiej siedział sam Jose Mourinho, który wyroków losu nauczył się unikać jak mało kto. Okazuje się, że nikt nie może spać spokojnie.

Najbardziej szkoda w tym wszystkim Cesara Azpilicuety, jednego z najlepszych zawodników Chelsea i we wczorajszym spotkaniu i w całym sezonie, który na własne barki przyjąć musiał ciężar podyktowanego rzutu karnego. Cóż za chichot losu, portugalskiego menedżera zawiódł jego żołnierz wyborowy, podobnie jak to miało miejsce z Johnem Terrym w meczu z Crystal Palace. Tu na wierz wychodzi kolejna niedoskonałość drużyny Mourinho - kulawy atak. Doskonałym wzorcem tuszowania wpadek w obronie jest Liverpool, zespół który ze wszystkich kandydatów do tytułu popełnił ich najwięcej. I prawdopodobnie okaże się, wbrew powszechnej prawidłowości, że aby zdobyć tytuł w tegorocznych rozgrywkach Premier League trzeba było zdobyć "jednego gola więcej niż rywale", a nie "jednego gola mniej stracić". I jak celnie zwraca uwagę gros dziennikarzy, Liverpool i Atletico (w hiszpańskim odniesieniu) zdobędą prawdopodobnie tytuły mistrzowskie, gdyż posiadali to, czego zabrakło konkurencji, a co jest najważniejsze w decydujących momentach sezonu - cojones. I spróbujcie przekonać mnie, że Liverpool ich nie ma, ale wcześniej popatrzcie na walkę Coutinho w meczu z Manchesterem City, postawę Suareza przez cały sezon, czy heroiczną przemowę Stevena Gerarda po wspomnianym spotkaniu z The Citizens.



Ten cenny atrybut posiadły także "Czarne Koty" i pozwoliło im to z zimną krwią wykorzystać błędy rywali, w starciu z którymi podopiecznym Poyeta nie dawano żadnych szans. Najkorzystniej wyszedł na tym naturalnie Liverpool, który po wpadkach najgroźniejszych przeciwników sam musiał uporać się z innym klubem-zwierzęciem. I całe szczęście dla Brendana Rodgersa i jego podopiecznych, nie były to drapieżniki, ale ledwie "Kanarki" z Norwich, choć i one, zbagatelizowane po 2 golach, doszły ostatecznie do głosu. Może nie był to piękny śpiew, a bardziej szaleńczy pisk, dały się we znaki The Reds, piętnując ich największe mankamenty gry obronnej tego sezonu: niepewność Mignoleta, brak doświadczenia Flanagana. Mało brakowało, a doszedłby do tego brak piłkarskiego rozsądku Glena Johnsona, ale tego udało się zespołowi z Anfield Road jednak uniknąć i na 3 mecze przed końcem sezonu nad najgroźniejszym rywalem (w wirtualnej tabeli, gdyż City ma do rozegrania 2 mecze więcej; załóżmy, że oba wygrają) mają 3 punkty przewagi. Wystarczająco dużo, by spokojnie dobrnąć do szczęśliwego końca. 

Tym bardziej, że drużynę irlandzkiego menedżera "Piłkarski Bóg" powinien mieć jednak w swojej pieczy, zważając na postawę na boisku, brak kalkulowania, "poświęcenie" kolejnego sezonu przez Suareza czy wierność i wytrwałość Gerrarda. Pokazuje to, że drużyna z Anfield zasłużyła na końcowy tryumf jak mało kto. Nie przegrywając żadnego ligowego spotkania w 2014 roku Liverpool udowadnia, parafrazując znane powiedzenie, "że prawdziwą drużynę poznajemy, nie po tym jak zaczyna, ale po tym jak kończy"

WL