czwartek, 28 listopada 2013

Kilka zajawek z wtorkowo-środowego wieczoru

Liga Mistrzów wciąż jest z nami, w doskonałej formie, wciąż zachwyca i widzimy, że ma się dobrze. I choć czując zbliżającą się zimową przerwę i widząc pierwszy "mistrzowski" śnieg na Arena Chimki w Moskwie powoli wciska pedał hamulca, to jednak jest w stanie wstrzyknąć nam pod skórę olbrzymią dawkę najwyższej piłkarskiej jakości. Żaden z zapowiadanych szlagierów nie przyniósł widzom oczekiwanej eksplozji emocji (no bez przesady, Borussia trzymała Napoli w garści), kilka ekip odklepało swoje, potwierdzając najwyższe aspiracje, kilka zapewniło nam lekki dreszczyk niepewności przed ostatnią kolejką. Trudno skupić się na pojedynczym spotkaniu bądź indywidualnym popisie, więc będzie krótko zwięźle i treściwie. Kilka spostrzeżeń z ostatnich dwóch wieczorów. Zaczynamy!

1. Czarodziej z Armenii i niewyczerpany potencjał ofensywny BVB

Nie bez kozery, najwięcej spodziewano się po parze Borussia - Napoli, która zapewniła nam masę rozrywki i szczyptę sensacji w pierwszej kolejce. Jurgen Klopp z poziomu trybun San Paolo w Neapolu zobaczył co należało, wyciągnął odpowiednie wnioski i w swym heavy-metalowym stylu rozjechał ekipę Beniteza, a jako jedyny litość okazał Lewandowski, pudłując "setkę" za "setką". Morderczą pracę (szczególnie defensywną) wykonali Błaszczykowski i Sahin, a rządził i dzielił, manewrując z gracją między niebieskimi pachołkami - Henrich Mkhitaryan. Z meczu na mecz rozumie się coraz lepiej z partnerami i pokazuje niesamowity potencjał, przegląd pola i inteligencję. Dobrze, że trafił do Dortmundu w szczytowym punkcie swojej kariery i ma szansę stale rozwijać się i walczyć o najwyższe cele. I choć w sobotni wieczór 80-tysięczna, żółto-czarna ściana zamilkła, zmuszona patrzeć jak ten-którego-nazwiska-wymawiać-nie-wolno strzela swej "matce" w serce, we wtorek odżyła na nowo za sprawą nowego idola. Do dziś po ulicach Dortmundu niesie się jeszcze "Verpiss dich Goetze, wir haben Mkhitaryan".



2. Wyjątki potwierdzające regułę

Barca rok rocznie potwierdza, że chwila słabości w ostatnich kolejkach to żadna sensacja, ani tym bardziej powód do załamywania rąk. Raz dać sobie poklepać po tyłku, ot tak, choćby i profilaktycznie, nie zaszkodzi. Pomimo całkowitej kontroli nad meczem, te 2 bramki wpadły i tyle, taki urok futbolu. Przy nieobecności La Pulgi różnych ustawień próbuje Gerardo Martino, szukając odpowiedniego kandydata w miejsce Messiego. Choć nie wygląda to źle, poszukiwania nadal trwają.

Chelsea z kolei gra bardzo nierówno, nie potrafiąc znaleźć motywacji do niszczenia średniaków, którzy staną jej na drodze. I w tym przypadku zalecam ostrożność w wydawaniu sądów, bo dla ekipy The Blues słabsza faza grupowa to już też pewna prawidłowość. Mourinho prawdziwą walkę rozpocznie wiosną. Pochwały należą się oczywiście grającej niezwykle przyjemną dla oka piłkę drużyny z Bazylei. Wielu z pewnością cieszy fakt, że to oni w tym momencie wskakują na drugą lokatę w grupie E. Schalke na nią nie zasługuje. Piłkarsko.

Oba te mecze mają dodatkowo inny wymiar. Punktowy.  Sprawiają, że obie wygrane ekipy mają bardzo realne szanse na awans. A doskonałą informacją dla nas jest to, że kwestie drugich miejsc w grupach E i H rozstrzygną bezpośrednie pojedynki. Drogi kibicu, już dziś zarezerwuj sobie wieczór 11 grudnia.

3. 40 lat to jeszcze nie starość

Pogrom Manchesteru United nad Bayerem Leverkusen ojców miał co najmniej dwóch. Jeden, czterdziestoletni Walijczyk, zamknął mi usta. Niech więc przemówią liczby: 


Drugi to też swoisty fenomen. Latem, już nawet nie jedną, a półtorej nogi poza Old Trafford, a jednak został. I stał się powodem wielu dyskusji ekspertów, w jaki sposób zmusić/ zachęcić go do wysiłku za drużynę, która go nie chciała i dla trenera, którego nigdy nie darzył wybitnym szacunkiem. Recepta okazała się niezwykle prosta - postawić na świeczniku, oddać kontrolę nad spotkaniem i spuścić ze smyczy. Będzie wiedział co robić. Gdzie byliby w tym sezonie Red Devils gdyby nie on? 6 goli, 5 asyst. A miało go tu nie być. Panie i Panowie - Wayne Rooney...



4. Król Artur i jego świta

Wydawać by się mogło, że Arturo Vidal przygasł w tym sezonie. Już nie tak aktywny i nie odciskający swojego piętna na większości akcji Starej Damy. Zaszył się w defensywie, gdzie solidnie, ponadprzeciętnie z resztą, wykonywał wskazane polecenia. Brakowało go jednak z przodu, jego zadziorności i nieustępliwości. Jednak, gdy trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, to on na powrót staje się władcą na boisku. Tak, jak miało to miejsce pod koniec ubiegłego sezonu, kiedy to przy zadyszce Napoli, on sam osobiście dbał o zdobywanie 3 punktów. Tak jak wczoraj, zachowując zimną krew w decydujących momentach. A jego hat-trick tchnął życie w Juventus i przypieczętował wybitny występ. Pokłony przed Królem Arturem!



Na osobną linijkę i olbrzymią burę zasługuje oczywiście Porto. Coroczny bywalec fazy pucharowej frajersko zminimalizował sobie szanse na awans. A od sukcesu Mourinho mija w tym sezonie 10 lat. Pomimo świetnych graczy wypuszczanych co roku w głąb kontynentu, politykę klubu należy uznać za regresywną.

Ostatnie tegoroczne spotkanie z Champions League już za 2 tygodnie. Biorąc pod uwagę układ poszczególnych grup (pewny awans mają obydwa zespoły wyłącznie w grupie D), oczekuj, drogi kibicu, wielkich emocji. No doubt.

WL






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz